Dziś pewna dziewczyna zostawiła komentarz pod jednym z moich starych postów. Pod postem o Ameryce.
Przywołała myśli już nieco zakurzone.
Ta dziewczyna, Joanna, rok temu przyleciała do USA. I nieco zdziwiona jest faktem, że rok to mało, by poczuć się tutaj jak w domu. Pisze, że chciałaby kiedyś być tak pogodzona z tym krajem jak ja. W końcu móc powiedzieć, że tu mieszka. Poczuć to miejsce, nazwać go swoim.
Odpisałam jej krótko. Ale myśl zaczęła gonić myśl. Przyłożyłam głowę do poduszki i niczego już nie musiałam sobie przypominać, wszystko miałam przed oczami.
Te lata transformacji i godzenia się z otoczeniem, zapachem, sobą.
Lata przepłakane w wyraźnej połowie. Płakałam jak mąż nie widział. Jak widział. Jak córka patrzyła i pytała. Jak zasypiała na popołudniowe drzemki.
Płakałam nad losem. Nad nieszczęściem. Nad szczęściem, bo jednak stwierdzałam, że jestem szczęściarą móc w ogóle tu być.
Języka prawie nie znałam.
Tego uśmiechu musiałam się uczyć. Tego zadowolenia z życia. Nie, nie sztucznego. To zadowolenie, ten uśmiech… oni tacy są. Teraz to wiem.
Musiałam nauczyć się inczy, funtów, Fahrenheidów, jednych czwartych incza, dwóch dziesiątych mili...
Nauczyć się swobody bycia emigrantką. Ciągle myślałam, że każdy na mnie patrzy, że każdy widzi, że ja zupełnie tu nie pasuję.
Musiałam zrozumieć ciężką pracę mojego męża. Weekendy, nie weekendy, wakacje, noce.. a ja z dzieckiem. Zagubiona, zamyślona. Zmęczona. Nieszczęśliwa.
I ci ludzie. Dziwni. Inni. Nie cierpiałam ich.
Teraz nie myślę już o obcasach w inczach, szynce w funtach, pogodzie w Fahrenheidach. Teraz mam to we krwi, czuję pod skórą. Oddycham tym.
Ale żeby do tego punktu, w którym dziś jestem dojść, musiało upłynąć wiele lat. Trudnych lat.
Rok to niezmiernie mało. Rok to nadal rozgoryczenie. Tęsknota. Rodzina tam. Księgarnia tam. Piosenkarki w naszym Idolu zdecydowanie fajniejsze niż w tym tutaj.
Rok, to rozpisywanie na kartkach, że jak już wrócę do Polski, to kupię samochód. Przelicznik szybki jaki, za ile i wylądowało na liście Volvo terenowe.
I dom. Wybuduję dom. Sprawdzanie ile za co i na co. I stół do bilarda koniecznie. Bez stołu nie ma powrotu. Zarobimy i na stół. I koniecznie ładny podjazd. Basen nie jest konieczny. Wystarczy duża wanna z masażem.
I obok druga lista. Na co już mamy. Ile nie mamy. I w związku z tym ile jeszcze MUSIMY tu siedzieć by mieć.
A mąż po cichu przede mną swoje listy w głowie układał. Swoje plany snuł. Gdzie zamieszkamy. Do jakiej szkoły dziecko pójdzie. Na jaki samochód wkrótce nas będzie stać.
Niech by spróbował coś głośniej powiedzieć. Choć w zasadzie spróbował z raz czy dwa.
Otrzymał w odpowiedzi morze łez, żalu, i rozwód w planach. Bo jak on chce to niech tu zostaje, bo ja to nigdy!
A przecież wtedy minął już rok. Niby powinnam już choć trochę zacząć lubić… bo jak żyć tu i nie lubić..
Jak mieszkać tu z tymi ludźmi, w ich kraju. W ich sklepach kupować ziemniaki. W ich przychodni leczyć ból głowy. Do ich parków chodzić. A ciągle coś mieć im za złe. Ciągle że za grubi, za głupi, za amerykańscy…
Tak nie można. Albo chce się kraj w całości, albo żyje się w ułudzie pięknych zarobków z jakąś dziwną pretensją w głębi serca. Jakby Ci niewinni Amerykanie krzywdę Ci wyrządzili. Jakby to ich wina była, że musisz tu tkwić i zarabiać na to Volvo.
Ale jak system amerykański wyleczy cię za darmo, talon na zakupy da za darmo, bo jesteś potrzebującym emigrantem, to bierzesz bez słowa. I jeszcze burczysz pod nosem, że mogłaby by się przy tym okienku streszczać ta głupia, gruba, czarna baba.
Jak tak można? To zupełnie nie fair wobec nie tylko tych ludzi. To nie fair wobec siebie samego. To pewnego rodzaju niespójność, która prędzej czy później zacznie uwierać.
To niepogodzone wnętrze. A jak tam w środku istnieje taka rozbieżność, to nic na zewnątrz nie będzie OK.
Wiele lat upłynęło zanim zrozumiałam, że mierzenie Amerykanów naszym polskim pryzmatem nie ma sensu. Że oni wychowali się w innych warunkach. Innych mieli rodziców, z innymi sprawami na głowie i problemami w życiu.
Wiele też lat upłynęło, zanim zrozumiałam, że zbudowałam sobie tutaj dom i oparłam szczęście pachnące amerykańskim upałem, z wyboru. Nie z przymusu. Nie z winy otyłych Amerykanów.
Po tych 3..4.. może 5 latach potykania się o gorycz własną, Ameryka stała się spójna. Ta historia. Ci ludzie. Te ulice napchane uśmiechami od ucha do ucha . Ta mentalność. Wszystko zaczęło do siebie pasować.
Nie żyłam już w świecie niepoukładanym.
Nadal nie czułam pełnego komfortu, ale byłam już spokojna. Lżejsza. Przecież całą masę pretensji do Bóg wie kogo wypuściłam w przestworza. A to ujmuje ciężaru.. oj tak.
Nadal jestem pełna sentymentów. Nadal czuję zapach polskiego bzu gdy wącham amerykański.
Nadal piasek na plaży pachnie Bałtykiem. A ocean naszym morzem.
Nadal chleb polski smaruje masłem polskim każdego dnia.
Całe hektary i horyzonty Polski są we mnie.
Polska jest wielką częścią mojego życia. I wielką pozostanie.
I zupę będę gotować jak mama gotowała.
I kutię robić z przepisu babci.
Ale dom czuję tutaj. I sąsiad jest moim prawdziwym sąsiadem. A chleb niedobry w sklepach też jest mój - tyle, że niedobry, więc kupuję ten z polskiego.
I pani z wielkim uśmiechem na twarzy i obdrapanymi paznokciami zajmująca stanowisko w banku - też moja. Bo u nas w banku można mieć paznokcie zaniedbane, poobgryzane. Nie lubię tego! Ale tak u nas jest.
I ja.
Ja jestem tu u siebie.
A tam, w Polsce...
A tam jestem też u siebie. Bo u mamy, to jak u siebie. W domku malutkim. W malutkim mieście z malutkim rondem i wielkim kościołem.
I nigdy nie zrezygnuję z bycia Polką ale nie będę oszukiwać, że nie jestem Amerykanką. Bo jestem tą i tą.
Po latach, okazuje się, że można i tak.
Że nie trzeba wybierać. I szarpać się w emocjach.
Że nie zawsze trzeba być przynależnym konkretnie.
Że nie wszystko co się wokół nas dzieje musi się jakoś nazywać.
I że serce jest pojemne. Pomieści tyle ile się nam podoba. I amerykańskie ulice i światła i słupy z ohydnymi, zwisającymi kablami i polskie dżemy, polską kawę Jacobs Gold, polskich przyjaciół i polskie pretensjonalne panie w urzędach ;)
Ameryka miód i słodycz. Mój mały raj. Odnalezione szczęście moje. Mój koniec tęczy.
Moja gorycz czasem też. - Jak w życiu. Jak w każdym innym kraju.
I to, jak sobie poukładam siebie w tym świecie, czy zupełnie innym świecie, to tylko mój wybór.
I czy będę zwymyślać ludzi od grubasów i czarnuchów jak całe rzesze Polaków tutaj. To też mój wybór.
I to jak siebie będę widzieć. Jako mądrzejszego emigranta z mądrzejszego kraju… czy jako człowieka z sąsiedniej ulicy, to też mój wybór.
I wszystko inne.
Bo czyż nie jest prawdą, że świat jest dokładnie taki, jakim mamy ochotę go widzieć?
I czarny, czy różowy sąsiad dokładnie też.
Dziś na zdjęciach, jakże mogłabym inaczej - moja Ameryka.
Nie ta wielka, z Manhattanem, Wall Street i Hollywood. Ta Moja. Codzienna. Zwyczajna.
Chyba nawet nieładna miejscami. Ale moja.
Nie wiem nawet czy kogoś to obchodzi, ale czuję że Julię z szafytosi na pewno ;)
Dla Ciebie Julia i dla wszystkich, których obchodzi :)
Moja skrzynka na listy, do której listy wkładam rano a listonosz je zabiera po południu.
Rzadko bywam na poczcie ;)
Moja ulica od prawej i od lewej :)
Mój podjazd - daleki od wymarzonego ;)
Mój spożywczy. Chleb tu byle jaki ale bułki z sezamem boskie :)
Moja stacja paliw. Pewnie taniej niż w PL ;)
Mój sklep z mydłem i powidłem ;) Tam jest dosłownie wszystko! Bywam tu co najmniej raz w tygodniu.
Nasze amerykańskie jakby OBI :)
Szkoła moich dzieci. Najlepsza jaką mogłam sobie ja i moje dzieci wymarzyć :)
Mój moll (czyli po polsku galeria handlowa) - jak chcę kupić sobie pachnącą świecę albo nowe jeansy.
Moje polskie sklepy na polskiej dzielnicy. Tu częściej niż ja bywa mój mąż albo teść. A teść przywozi zakupy pod samą moją lodówkę :)
I polska księgarnia.
Polskie cukiernie.
Winogrona moje amerykańskie ale smakuję dokładnie jak te u wujka Andrzeja z Ełku :)
Moje zdecydowanie jedno z najlepszych odkryć w USA :) Kwiaty które pną się w mgnieniu oka i kwitną od maja do późnego listopada :) Uwielbiam je!
Moja rosa ;) dużo tu rzadsza niż w Polsce.
Sałata masłowa prosto z Polski (dziękuję Dona) rosnąca w amerykańskiej ziemi.
Światła, kable i ulice z żółtymi oznakowaniami - bo u nas na żółto :) a kierunki w samochodach mamy czerwone.
Banki niektóre otwarte są 7 dni w tygodniu.
Huśtawki amerykańskie, a córki polsko - amerykańskie ;)
I to co mnie zachwyca od początku. Niezmiernie drobiazgowa dbałość o dzieci i ich bezpieczeństwo.
Tak, moja Ameryka, w której nigdy miało mnie nie być. W której miałam zarobić na Volvo, wrócić do kraju i wylać sobie najpiękniejszy podjazd w okolicy. Smoliście czarny. Tak.
Ale czy człowiek jest w stanie przewidzieć życie?
i.w.
Dokładnie to samo czuję, w sierpniu będzie rok jak mieszkam z rodziną w Niemczech.....Gratuluję, wpisy cudowne i blog ....pozdrawiam Magda
OdpowiedzUsuńDziękuję Magda :) Niemcy... to chyba dopiero wyzwanie ;)
UsuńA ja myślę, że każda zmiana w życiu jest dla nas trudna. Walczymy ze sobą, bo z jednej strony chcemy zmiany, a z drugiej "ciągnie" nas do tego co znamy, co jest nam bliskie, znane, oswojone. Widocznie jednak było nam w "tym starym" żle, skoro rozejrzeliśmy się za czymś nowym, lepszym? To tak, jak gdybyśmy jedną nogą byli już tam, a drugą jeszcze tu. To męczące, bo jak długo można żyć w takim rozdarciu? Zmieniamy miejsce zamieszkania, pracę - to są trudne wybory i męczymy się dokonując ich, bo obawiamy się nowego, innego. A jednak ciągnie nas do przodu. I dobrze! A z tym żalem za tym co zostało " z tyłu" poradzimy sobie łatwiej, gdy uświadomimy sobie swoje uczucia, gdy zrozumiemy dlaczego tak jest. Dobrze więc o tym mówić /pisać/, aby innym było łatwiej. Pozdrawiam wszystkich, którzy mają odwagę zmieniać swoje życie, którym chce się chcieć. Wiesława. Z Polski.
UsuńDziękuję Wiesiu i także pozdrawiam :) i dziękuję za Twój komentarz :)
UsuńZgadzam się z Tobą, życia nie da się przewidzieć. Życie zaskakuje.
OdpowiedzUsuńAle nasze życie jest takie jakim go widzimy... my w swojej duszy.
Dlatego możemy być szczęśliwi lub nie ... i w Polsce i w Ameryce i w ...
Absolutnie tak .. całe piękno i brzydota leży w nas samych i od zależy, którą z tych kupek rozgrzebiemy :) Pozdrowienia przesyłam :)
UsuńRok to potwornie mało ,zeby wsiąknąć w obcy kraj.Ja mieszkam w Grecji niemal 4 i choć jeszcze uczę się życia w tym kraju , to dopiero od niedawna czuje pewien spokój wenątrz siebie. Początki życia tu zalane miałam łzami. Tęsknota, irytacja, poczucie jakiegoś zamknięcia, złość na samą siebie,że doprowadziłam do tego,ze żyję w tym kraju-to wszystko znam aż za dobrze.Tęsknić pewnie będę zawsze, ale życie tu widzę teraz inaczej niż te 4 lata temu a to dla mnie duży postęp. Pozdrawiam Cię z całego serducha.
OdpowiedzUsuńJowi i ja Ciebie ściskam mocno i pozdrawiam :) Ja w USA już za dwa miesiące 10 lat... to dopiero liczba co? ;) Zaraz do Ciebie wpadam i zamówię w końcu te moje eko torby jak miałabyś czas je uszyć :)
UsuńIwonko , napisałaś tyle cudownych , mądrych słów. Zupełnie nie wiem dlaczego pociekły mi łzy.Przecież mnie to nie dotyczy niby ale tak naprawdę czasem i w swojej własnej polskiej wsi można się czuć zagubionym jak na początku pobytu w Ameryce. Masz rację,że to od nas zależy jak widzimy i miejsca i ludzi.Przede wszystkim musimy dać im szansę się poznać. Gruba baba z obdartym paznokciem będzie taką dopóki nie dostrzeżemy ,że jest bardzo ciepłą , przyjazną Małgosią robiącą cudowną szarlotkę . Na to żeby to wiedzieć trzeba jednak czasu. Ściskam mocno
OdpowiedzUsuńMaszka wiesz, ja czuję taką jakąś nić między nami :) nie wiem co, ale jest coś, co mnie w tobie urzeka :) coś za czym przepadam :)
UsuńOdpowiedź taka poza tematem moja ale znów mi to do głowy przyszło jak przeczytałam twój komentarz i postanowiłam w końcu Ci to napisać :)) Uściski :)
Ja dobre pięć lat już w UK i też małymi kroczkami staram się "polubić" życie tutaj, ale łatwo nie było i nadal nie jest... rozumiem Twoje uczucia z początków "na obczyźnie", tak doskonale pamiętam te wszystkie rozterki i płacz... do Polski zawsze tęsknie, każdego dnia i z sentymentem wzdycham do każdej chwili "tam" w domu rodzinnym, ale zdarza mi się pomyśleć po dłuższych wakacjach, że chciałabym jednak już wrócić do Anglii, do domu, bo przecież teraz właśnie tutaj go mam...
OdpowiedzUsuńŚwietne opisałaś to wszystko Iwonko i zdjęcia super przybliżają nam ten Wasz amerykański świat:)
Pozdrawiam gorąco.
okiem-ani.blogspot.co.uk
Aniu i ja Ciebie pozdrawiam serdecznie :) a ja już 10 lat (we wrześniu minie) Cała dekada :) WIesz że ja się zdziwiłam że ty w UK!! Myślałam że te piękne zdjęcia u Ciebie to z Polski!! :)
UsuńI mądre to i piękne i wzruszające.....
OdpowiedzUsuńtakie trzy Twoje słowa kierowane do mnie.... rozwalają cały mój makijaż.. dziękuję Bella :)
UsuńMnie się podoba wasza Ameryka:-)Pozdrawiam z G.
OdpowiedzUsuńA mi się podoba że do mnie zagląda G. :))
UsuńKocham Amerykę, ten zapach! powietrze pachnie tam zupełnie inaczej, inaczej niż gdziekolwiek indziej..... kocham te duże samochody, szerokie drogi, klimatyzację, uśmiechnięte twarze.... byłam tam wiele razy... mam miliony cudowych wspomnień :) przywołałaś je wszystkie teraz siedzę i myślę :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję pojechać tam jeszcze kiedyś... Pozdrawiam Magda B.
Tak powietrze pachnie tam zupełnie inaczej! A wiesz, że ja myślałam długo że to tylko ja tak czuję to powietrze ;) a potem okazało się że każdy to tak czuje :)
UsuńWszystkie placzemy, z czasem coraz rzadziej. Ja wyjezdzajac z pl wiedzialam ze juz bez powrotu. Bylo ciezko, nadal mnie zaskakuje mentalnosc, obyczaje, ludzie sami w sobie. Jest inaczej ale jedno jest pewne - jestem u siebie, tak Szwecja jest moim domem a do Polski jezdze z radoscia bo tam zostaly wspomnienia, czesc mnie. I tak jak napisalas, Baltyk i chleb. Polskie;)
OdpowiedzUsuńSzwecja.. chyba tam pięknie co? Chciałabym kiedyś tam zajrzeć.. zwiedzić, powąchać trawę.. oj chciałabym :) Uściski Karolina :)
UsuńDla wszystkich zainteresowanych procesem aklimatyzacji w obcym kraju polecam ksiazke Evy Hoffman "Zagubione w przekladzie". Doglebna psycholingwistyczna relacja z osiadania wnowej rzeczywistosci. Pozdrawiam autorke tego cieplego bloga z innej obczyzny, ktora tez juz od jakiegos czasu jest moja :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ren!!! Nie słyszałam o tej książce! Przeczytam z wielką chęcią!
UsuńZycie w obcym kraju nie zawsze jest latwe, ale po jakims czasie i ten obyc kraj staje sie naszym domem:)
OdpowiedzUsuńno tak, pod warunkiem że sobie na to pozwolimy :)
UsuńDokladnie! Ja tez dosyc dlugo sama sobie stalam na drodze do odnalezienia tutaj mojego domu:)
UsuńI czesto powtarzac sobie jeszcze musze, ze zawsze jest lepiej tam gdzie nas nie ma;)
Dobrze, że udało Ci się już być u siebie, pokochać nowy kraj, być w końcu szczęśliwą. Zastanawia mnie jednak czy było warto? Tyle lat cierpieć żeby dopiero teraz poczuć się szczęśliwą? Nie lepiej zamiast tego volvo mieć opla ale czuć się swojo? I to przez kilka lat - bo to bardzo długo. No i jeszcze z dzieckiem/dziećmi...
OdpowiedzUsuńWIesz, to nie że ja cierpiałam non stop.. pewnie wtedy bym uciekła.. mi było po prostu ciężko. momentami bardzo ciężko. Ale wierzyłam zawsze, że warto. Czułam że moim dzieciom będzie tu lepiej. I jak na razie jestem niezmiernie z mojej decyzji zadowolona :) A to volvo to taki symbol tylko dlatego o nim wspomniałam. Żeby podkreślić fakt że przyjechałam tu po zmianę życia. Bo w tym w Polsce nie było mi wygodnie, nie było komfortowo. I nie tylko o pieniądze chodziło. Bo też o opiekę zdrowotną, o szkoły... o wiele rzeczy. I za każdym razem jak płakałam (a było to dość częste ;) ) to dokonywałam wyboru - czy przeczekać czy tam wracać do tego i tego i tego. I wybierałam przeczekać i dziś jestem szczęśliwa - tak warto było :) bardzo warto :) A to że z dzieckiem... to właśnie skłaniało mnie do zostania tutaj najbardziej :)
UsuńPięknie opisałaś te pierwsze plany na powrót, wypłakiwanie się z nich i stopniowe zrastanie z Twoją Ameryką.
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się wieloma opisanymi tu przez Ciebie sprawami...
Uściski!
Dziękuję Iwono Wiśniewska :)) uściski :)
Usuńja wyemigrowalam z rodzina do Niemiec.jestesmy tu juz 12 lat i poczatki tez nie byly latwie...trudno bylo sie przyzwyczaic,oswoic...teraz lapie sie na tym,ze jak jestem w Polsce to po dwoch tygodniach tesknie za domem-moim domem :)tutaj jakby nie bylo toczy sie cale nasze zycie...
OdpowiedzUsuń12 lat to szmat czasu! u mnie będzie 10 we wrześniu. I ja też tęsknie będąc w Polsce dłużej ;)
UsuńNo i przypomniał mi się czas sprzed 6 lat...ja w wielkim mieście NY...tęsknota za domem, za Polską, za zapachem owszem, ale serce rozrywało z tęsknoty za najbliższymi. Nie umiałam i nie chciałam nauczyć się żyć bez nich...nie dało się. I choć plany były zacne i szansa na ich realizcję spora, przebukowałam bilet i wróćiłam do domu. I ten moment, kiedy ich zobaczyłam i przytuliłam...wiedziałam, że Tu jest mój dom i szczęście, bo tu są moi najbliżsi! Życie później udowodniło, że decyzja o powrocie była najwazniejszą w moim życiu...po niecałym roku stałam się szczęśliwą mężatką :) A co by było, gdybym biletu nie przebukowała i dalej płakała w poduszkę??? ;)
OdpowiedzUsuńBo ja czuję bardzo bardzo, że intuicja jest najlepszą doradczynią! Każdy czuje pod skórą co dla niego najlepsze.. Czasem podejmuje i te niesłuszne decyzje, ale zawsze ma szanse na podążanie zgodnie ze sobą samym. Gratuluję Żaneta słusznego wyboru :) i pozdrawiam :)
UsuńWzruszylam sie, bo po 9 latach w UK to wszystko o czym tak wnikliwie i pieknie piszesz dalej mnie dotyczy. Chociaz juz dlugo, chociaz juz w nareszcie we wlasnym domu, chociaz codziennosc juz oswojona to dalej pod skora siedza te same emocje, gdy mysle o piasku nad Baltykiem i chlebie przyniesionym do domu z polskiego sklepu...
OdpowiedzUsuń9 lat to bardzo długo.. i wiesz jeżeli jest to tęsknota typu Bałtyk i chleb to jest to normalne. Tak samo jak tęskni się za gumą donaldówą ;) ale jak ta tęsknota przeszkadza żyć.. to już jest to godne zastanowienia. Życzę powodzenia i pozdrawiam :) oby się wszystko ułożyło! :)
UsuńTo prawda, że życia nie da się przewidzieć. Ba, nawet zaplanować się nie da. Da się za to wyjść jemu na przeciw. Lub z nim walczyć. Ty to zrobiłaś. Ja wciąż się jeszcze uczę bo tu, w Polsce za każdym razem kiedy już jestem blisko i głowę wyżej podnoszę to potykam się o nowe kłody pod nogami. I znowu się uczę. I nie przestaję myśleć, że mimo wielkiej mojej miłości do tego domu, który tu stworzyłam chce stworzyć drugi, polski- niepolski. Tak, bardzo tego chcę bo tych kłód tutaj u moich stóp już czasem przeskoczyć się nie da. Mimo chęci, mimo pokory, mimo nauki każdego dnia, mimo pleców silnych i obarczonych ciężarem tego tutaj naszego polskiego systemu, naszego polskiego życia. Gratuluję Ci tej przemiany i wewnętrznej zgody. Kilka lat temu byłam przekonana, że już to mam. Mimo samotnego macierzyństwa to mam, mam spokój, dom, pracę i wizję wychowywania syna bez braku pieniędzy na jego rozwój, książki, zabawki jak najbardziej też. Dziś wszystko jest inne. Nie z własnej winy przecież. Dziś polskie tu życie codziennie pokazuje mi, że z każdym przeskokiem przez kłodę tej zgody wewnętrznej wciąż i wciąż uczyć się muszę.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twój blog i śledzę go systematycznie. Nie przestawaj.
Pozdrawiam ciepło.
Dorka
I to jest to właśnie. Wszędzie są te kłody.. I ja musiałam wybierać czy te tutaj są bardziej do zniesienia czy te w Polsce. Dla mnie odpowiedź była prosta. Stąd moje decyzje. Całe nasze życie to drogi i wybory...
UsuńDziękuję Ci Dorota za ten komentarz i pozdrawiam serdecznie :)
Alez bardzo mnie to obchodzi! Szukalam slow, zeby opisac swoje emocje, od dlugiego czasu. Ty to zrobilas za mnie. Napisalas to, co ja mam w sobie. Jakze to wszystko proste.... Takie nazwane... Jestem w UK id niespelna dwoch lat. Wyladowalam tu w poszukiwaniu szczescia, milosci, bezpieczenstwa. Musialam przewartosciowac swoje zycie. Dokonac wyboru. Zostawic to, co do tej pory bylo sensem mnie. Ucze sie bycia tu. Powolutku czuje, ze to moje miejsce. Dzieki...
OdpowiedzUsuńWłaśnie powolutku. Ja myślę że to "powolutku" stanowi bazę spokoju na emigracji. Pozdrawiam Cię gorąco!
Usuńteraz już nie odpuszczę - muszę Ciebie przytulić. I będę.W sierpniu.I zawsze.
OdpowiedzUsuńMagda matko :):):) ależ mi niezmiernie miło!!!!! :)) już wciągam cię na listę :)
Usuńnie tylko Julie obchodzi Iwonka.... ja sama (i mysle pewnie ze duzo czytelniczek) podzielam los na emigracji. I mimo, ze minelo 5 lat to nadal nie moge powiedziec, ze juz calkiem sie odnazlazlm. i chociaz kazdego dnia bardziej sie czuje tutaj u siebie... to jeszcze nie do konca to jest calkiem MOJ dom. I chociaz ja mam do Polski 2 godziny lotu samolotem i dosyc czesto tam jestem, to jest cos innego czego mi brakuje a co Ty masz! Zrzozumienie pelne Twojego meza. To ze mozecie ogladac te same filmy polskie i smiac sie z nich, to ze nie musisz wyjasniac jak Jemu jak to bylo w PL gdy nic nie bylo ( w sklepach), gdy dowcipu ie musisz tlumaczyc na obcy jezyek ze w domu mozesz rozmawwiac po polsku i nie tlumaczyc bardzo skomplikowanych czasami zdan.... Mi chyba tego bardziej brakuje niz samej Polski. Bo chociaz malzonek moj kocha Polske bardzo (chyba bardziej nie ja nawet, nie wiedziec czemu) to jednak roznice i bariery kulturowo -jezyko, czasami przeszkadzaja.. ale to tez dziala w druga strone ja tez czesto nie rozumie, czego co dla mojego meza jest naturalne (np. to ze sprzedawzcyni w sklepie moze gadac przez prywatna komorke , mimo ze kolejka d kasy coraz dluzsza i NIKT oprocz MNIe sie nie denerwuje )... Ale tak jak i Ty napisalas z kazdym dniem bardziej tu sie odnajduje, mam coraz wieceij znajomych, jezyk nie sprawia mi juz zadnych problemow, rozumiem mentalnosc tubylcow... po prostu zycie emigrantki.....
OdpowiedzUsuńDona ale ważne właśnie żeby siebie zobaczyć pewnego dnia jako dziewczynę w swoim kraju, a nie emigrantkę... a to już nie zależy od tego czy ma się prawo pobytu, czy ma się męża takiego czy innego .. bo to wszystko leży w środku nas samych. Ale ja zupełnie rozumiem te dowcipy.. i filmy... rozumiem jak o wiele trudniej jest takim ludziom. Jak ciężko wytłumaczyć mężowi że sklepowa gadająca przez komórkę robi coś nie tak, skoro on się tak wychował i przecież co takiego ona robi, że z koleżanką pogada o paznokciach czy fryzurach? Jak wytłumaczyć brak szacunku z jej strony do klienta, jak dla niego nic to nie ma wspólnego z szacunkiem.. no jak? tu potrzeba czasu. Trzeba być razem pewnie bardzo długo by siebie na wzajem zrozumieć. I ja myślę, że w 100% do tego dojdziecie razem ze swoim cudownym mężem :) wierzę w to bardzo :) teraz tylko ty musisz uwierzyć :) tęsknię jak jasna.. i cieszę się że spotkamy się już tak niedługo!! :)
UsuńPrzepiękny post...Wzruszyłam się nim bardzo. Bo ja również na obczyźnie i może nie tak dala, bo zaledwie 2000km do PL ale wiem jak to jest czuć sie OBCO, mimo ze ja od początku chciałam mieszkać w innym kraju, od tak coś mnie ciagnęło i w końcu wylądowałam w Norwegii i mam nadzieję, że tu zostanę na zawsze :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię bardzo cieplutko z zimnej Norwegii
Munia
I ja Cię pozdrawiam serdecznie :) i trzymam kciuki za Polkę w Norwegii :))
UsuńA ja zazdroszczę ci tej emigracji. Sama nigdy się nie zdecydowałam na wyjazd . Żyjesz pełną piersią . Tak trzymaj . Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńŻyję pełną piersią tak :) Ale to nie z powodu emigracji. To dlatego, że zrobiłam remont wnętrza.. ale to już inny temat na inny post ;) Uściski Aniu :)
UsuńCzasami jest tak, że wchodząc w życie - to samodzielnie krojone na miarę czujemy sie obco wśród sąsiadów, którzy nie mają innego koloru skóry i mówią tym samym językiem. Czasami jest tak, że czujemy się swobodnie w obcym w kraju w którym nikt nie patrzy na Ciebie krzywo jak w kapciach zbiegniesz po świeże bułki do piekarni. Wspominam wcale nie przez mgłę podróż młodej dziewczyny, taka dwutygodniową do bajkowego miasta w którym gdyby nie inne ważne sprawy - chciałaby już zostać. Był to Paryż. Kochała ten język, ten Monmartr, te kolorowe kontrasty, sery i kawę przy stoliku na brukiem usłanej uliczce. Kochała te uśmiechy na ludzkich twarzach i ten dystans "nikogo nie obchodzi, że masz skarpetki nie do pary". Czuła się jakby ją przeniósł do krainy czarów. Potem całe dorosłe już powolutku plecione życie cierpliwie znosiła spojrzenia, których nauczyła się nie widzieć, kiedy miała niesparowane skarpetki, albo odbierała dziecko ze szkoły pomalowana w kropki, wracając z pracy w której to bajkowy sufit jakiegoś dziecięcego pokoju chlapał z pędzla jej głowę. Bywa tak, że trzeba bardzo cierpliwie, bardzo spokojnie i bardzo konsekwentnie budować swój świat, by czuć się w nim bezpiecznie. Niewiele mogę powiedzieć o samej emigracji, ale czasem mam wrażenie, że emigrację można odbyć bez wyjechania z kraju. Że to w nas mieszka zadowolenie, bądź niezadowolenie. Że to my sami ustalamy, co nas raduje i czym chcemy się martwić. Gdzie jest nam bezpiecznie, a gdzie czujemy się obco. I myślę jeszcze, że ogromnym wsparciem jest bliskość w rodzinie - nie tej z której wyrośliśmy, a tej, którą sami tworzymy i kiedy ona jest - to bez znaczenia staja się funty, mile, centymetry, za dużo, czy za mało deszczu. Bo wtedy podjazd może być różowy, kiedy nam jest ze sobą i ze "sobą" samym dobrze :)
OdpowiedzUsuńp.s. zdjęcia też dla mnie (chociaż tamtych, spontanicznych z codzienności - nic nie pobije hahaha)
Maryś, jak ty coś napiszesz to 8 tematów by chciało się rozpocząć nowych.. o tą dziewczynę zapytać.. o o różowy podjazd, o to i tamto.. Maryś tak tak tak. emigracja - jak napisała kiedyś nasza Julita- kończy się i zaczyna w nas samych. I ja się z tym w 100% zgadzam. I ja to zdanie wykułam sobie w pamięci, w sercu wyryłam. Bo to ma taki sens, że aż ciarki przechodzą na plecach. Można być emigrantem we własnym kraju, ogródku, na wsi, w mieście, w Berlinie i w Szczecinie. Maryś wiesz o tym że pierwsze dni sierpnia to .. ja już chyba nie powiem nic bo będę ryczeć! TY wiesz :) ja wiem że ty wiesz :) buziaków tyle ile mil stąd tam :))
UsuńIW, Maryś zacytuję Antoine de Saint-Exupéry *Odległość nie jest miarą oddalenia.*, sami jak pisze Maryś tworzymy swój świat,swój dom, swoje szczęście i nawet daleko, mimo cierpienia wręcz fizycznego (tęsknoty za bliskimi, Polską ) wrastamy powoli w tamtą ziemię i żyjemy codziennością, prawda? nie wiem czy to prawda ale słyszałam,że w obcym kraju lepiej dogadamy się z tzw tubylcami niż z rodakami, którzy niestety nie potrafią lub nie chcą być naszymi przyjaciółmi...
UsuńMiałam kiedyś propozycje wyjazdu z kraju ale ze strachu a może z wygody nie zdecydowałam się, czasem zastanawiam się co by było gdyby...
Ciebie Iwonko podziwiam za upór, cierpliwość i bycie sobą, trzymam kciuki za cd.
Zdjęcia piękne i słowa , jak zawsze tak zwyczajne i tak mądre, szczere i lecące wprost do ♥
buziaki
dorcia
ps.to spotkanie warszawskie aktualne? sama nie wiem? chciałabym i boje się :-)
jak to się boisz?? czego??? mnie, czy Julii? :))
UsuńWYślij tylko maila z potwierdzeniem że będziesz :) bo muszę wszystko mieć w skrzynce mailowej :) czekam więc :) strach to nie powód :))
Bardzo dziękuję Ci Dorota za przemiłe słowa :) I pozdrawiam serdecznie :) no i czekam na maila :)
Super ta Twoja codzienność takich zdjęć mi trzeba!
OdpowiedzUsuńWiesz ja się czułam podobnie kiedy to tylko wyjechałam na inny kraniec polski...mimo,ze tu jak w domu te same ceny,ten sam język itd to jednak inaczej,obco!czułam się,że na dzień dobry każdy widzi,że ja tu nowa...ale teraz kiedy to wróciłam po 2tyg do tego mojego domu to poczułam się dobrze jak u siebie i penwie będę jeszcze bardzije szczęśliwa po mojej tym razem miesięcznej nie obecności!wszystko zależy tak jak piszesz od naszego nastawienia no i od upływu czasu :)
pozdrawiamy :*
Tak Gosiu :) Właśnie Maryś powyżej odpowiedziałam gdzie ta emigracja mieszka.. i że jak najbardziej może nas dotyczyć w naszym własnym kraju..
UsuńUściski dla was dziewczyny :) i pozdrowienia :)
Obchodzi nie tylko Julię ;-) Czytałam i płakałam, bo Twoje słowa jakby z mojej piersi i duszy wydarte. Rok to nic, to jakby sen krótki, gdzie zasypiasz w swoim, a budzisz się też jakby w swoim, ale jednak obcym łóżku. Za oknem żegnałaś ten TWÓJ piękny kasztanowiec, i blok z płyty, w którym mieszkał pierwszy chłopak, a budzisz się z niby w swoim, ale jednak innym widokiem....kasztanowca brak, bloków nie ma i ...ryczysz- głośno, albo cicho, tak że nie możesz łez opanować, albo zupełnie bez nich, i tęsknisz..... za zapachem z osiedlowej piekarni, za sąsiadem, za mamą, chociaż masz ponad 30 lat, która mieszkała dwie ulice dalej, a teraz jakby na końcu świata. I nie ma znaczenia, że z mamą się czasami tygodniami nie widziałaś, teraz Ci się wydaje, że na kawę nie ma do kogo pójść, że nie zadzwonisz już ot tak, żeby pogadać, że nie zjesz dobrego chleba, że nie masz serialu swojego głupiutkiego o 20:00, niczego tu nie ma, co kochasz....czujesz się jak za kare! Dziś mijają dokładnie dwa lata, jak żyję z moja rodziną w UK i choć żal nie jest już tak wielki, to wciąż zdarza się łzę uronić, bo do chrześnicy nie mogę przytulić ot tak, do siostry wpaść na kawę, mamę zabrać do kina, a w dodatku bilet akurat ogromnie drogi, ale widok za oknem już bardziej mój-jak ten kasztanowiec prawie, sąsiadka, która ma 92 lata i dwa razy w tygodniu zagląda, żeby się zapytać "How are you? How your lovely kids?" to serducho rośnie i jestem jedną noga u siebie....Ale jeszcze droga długa przede mną by poczuć się ja w domu, ale może kiedyś.....
OdpowiedzUsuńOstatnio jednak wszyscy (Ja, M, dzieciaki) stwierdziliśmy, że jednak DOM jest tam gdzie My jesteśmy, razem.....Więc.... pozdrawiam z DOMU MOJEGO NOWEGO...prawie ;-)
Przesyłam uściski Tobie Iwonko i wszystkim cudownym dziewczynom, które budują swój świat na nowo z dala od Polski ;-)
Iwona
Wiesz z tęsknotami to jest tak Iwona, że one muszą nam towarzyszyć. Ciągle za czymś tęsknimy i jest to naturalne... i tęsknoty niech sobie będą obok nas ale jak zaczynają przeszkadzać nam żyć.. to wtedy już problem. Moje mi uwierały przez więcej niż 2 lata.. ale wiedziałam wyraźnie, czego w życiu chcę. I chyba dzięki temu tę walkę wygrałam i dzięki spokojowi i powolnemu przyjmowaniu przemian :) bez pośpiechu i bez naciskania na samą siebie :) Uściski przesyłam Iwona :)
UsuńMoja odczucia sa podobne. Poczatki w Niemczech oplacane byly wielkim zalem, tesknota, zyciem jedna noga w Polsce i zloscia, ze mi sie maz-niemiec natrafil... Wiele trudnych chwil przezylam, wiele rozmow ze soba przeprowadzilam... I jestem juz 11 lat. I jakos sie kreci. I nawet paszport niemiecki mam. jestem tu u siebie. I choc kocham Polske, to chyba nie wyobrazam sobie powrotu. Zbyt wiele roznic, zbyt juz sie przyzwyczailam, zbyt by mi bylo trudno mieszkac w takim nieposkladanym kraju. Bo ja cenie sobie ten niemiecki porzadek i porzadna, punktualna wyplate... Polska mi tego nie zaoferuje.
OdpowiedzUsuńTak patrze na te zdjecia i sie dziwie - wszystko jak w amerykanskich filmach z przedmiesci. Czy tam wszedzie tak jest????
Chyba tak! Ameryka jest do siebie bardzo podobna :) to nie jest tak że polecisz na drugie wybrzeże i bardzo się zdziwisz że jest inaczej. Może nie jest identycznie, ale jest podobnie ;) oczywiście pomijając takie stany jak Texas np ;) one są pewnie specyficzne :) Ale przedmieścia są bardzo podobne :)
UsuńJa podobnie jak ty, już nie wyobrażam sobie życia w Polsce.. już nie.
Pozdrowienia :)
Dziękuję Iwonko za ten post... Temat bliski mojemu sercu i mogłabym podpisać się pod każdym słowem, mimo, że moje początki inne, bo ja odnaleźć moją miłość wyjechałam i czy to tu, czy tam... życie sobie zbudowaliśmy. I święte to słowa, że bez spójności i pogodzenia ze samym sobą nie odnajdziemy spokoju i swojego miejsca na ziemi.
OdpowiedzUsuńJa też z wyboru, nie z przymusu... Akceptuję to co tu jest, nie krytykuję, nie oceniam. Pogodzona ze światem i sobą...
Pozdrawiam gorąco!
Oby tak dalej Kasia :) ja długo i powoli do tego dochodziłam, ale doszłam w końcu :) i niczego nie żałuję :) Uściski :)
UsuńSuper!!! To czuć i widać po Twoim blogu. Dlatego tak go lubię :)
Usuń(a o zdjęciu takiej skrzynki zawsze marzyłam, wieć pozwolisz, że podkradnę Julce ;))
a ja Kochana wciąż nie mogę się w tej mojej Irlandii odnalezć,wciąż mi tu zle,niby jestem szczęśliwa bo gdzie indziej to szczęście cenie,ale nie jestem z powodu że tu jestem,wciąż mnie ludzie męczą,choć większość milsza z nich niż w Polsce właśnie,ale ta Irlandzka patologia do szału mnie doprowadza zbyt często....
OdpowiedzUsuńi chyba brak pogody tak na mnie działa,bo jak jest słonecznie to ja nawet mówię do męża że mogłabym tu zostać...
a to juz osiem długich lat...i ja wciaż od lat pięciu mówię,że byle do 10...i ja do tej Ameryki polecę,bo do Polski bez pięniędzy też wcale nie chcę wracać?bo niby po co?by znów na chleb nie było?i co z tego że Polski jak czerstwy bym jadła?więc już chyba ten tutejszy wolę bo całkiem dobre są,już chyba chcąc nie chcąc przesiąkłam...
dziękuje Ci za ten post,mądra Kobieto:* dziękuję że jesteś:* nawet nie wiesz jak bardzo...
Paulina to ja dziękuję :) za każde słowo :) i każdy gest z twojej strony :) Ty szczera, fajna, emocjonalna, mądra dziewczyno :))
UsuńJak będziesz do USA lecieć daj znać ;))
Swoim postem otworzyłaś taki wór wspomnień, że nie wiem, co z tego wybrać i o czym napisać, a już zwłaszcza nie wiem, od czego zacząć :) Mieszkałam w Stanach przez 4 lata, oprócz polskiego obywatelstwa mam i amerykańskie. Najbardziej uderzyły mnie zdania, o tym, jak miałaś Amerykanom za złe, że są tacy amerykańscy - no, wreszcie przeczytałam własne odczucia, ubrane w słowa :) Właśnie i ja miałam za złe! Wiecznie wewnętrznie naburmuszona, miałam do nich ciche pretensje, że są tacy, tacy, tacy... Zawsze czułam, że jestem wśród nich tylko połową siebie, zawsze obok, ciałem w Stanach, sercem w Polsce. Najeżona, obrażona, nieufna. Z czasem zaczęłam łagodnieć, z czasem to w Polsce zaczęło mi brakować pewnej amerykańskości - uśmiechu, bezinteresownej życzliwości, uczynności.
OdpowiedzUsuńW moim przypadku język nie był żadną barierą (skończyłam filologię angielską), mimo to jednak moja przeprowadzka do Kalifornii była rzuceniem się ZA i NA głęboką wodę :) Mój mąż jest Amerykaninem, powodem przeprowadzki była więc miłość, a z takim powodem trudno dyskutować :) Od początku jednak wiedziałam, że mieszkanie w Stanach jest jednak nie dla mnie, a mąż obiecał, że wrócimy do Europy. Nie zapuściłam korzeni. Mąż słowa dotrzymał. Od 2 lat mieszkamy w Anglii. I to jest dla mnie zupełnie inna emigracja. Zupełnie. Ze Stanów latałam do Polski 3-4 razy w roku, zatem często, więc w kwestii tego, ile czasu spędzam w Polsce teraz, a ile wtedy, nic się właściwie nie zmieniło. Zmieniło się za to co innego. Moi bliscy nie potrzebują wizy, żeby mnie odwiedzić. Lot nie trwa kilkanaście godzin (plus przesiadka). Nie muszę stale obliczać w głowie, która godzina jest teraz u mamy (a było między nami 9 godzin różnicy). I samo życie jest dużo bardziej podobne do tego w Polsce. I polskie sklepy blisko (chleb!), a w Stanach trzeba było aż do San Francisco jechać (godzinę), a wybór i tak nie taki... I mogę wszędzie dotrzeć bez samochodu (bardzo lubiłam sunąć naszym autem szerokimi drogami przed siebie, ale uwielbiam tę wolność pieszego!).
Jednak i w Anglii nie zostaniemy na zawsze, może nawet nie zostaniemy już długo, choć to tu po raz pierwszy od wyprowadzki z Polski poczułam, że mamy swój dom (pamiętam nawet ten moment, wróciliśmy do domu ze szpitalnej izby przyjęć z synem, ot, zwykła grypa żołądkowa, jak się okazało, a w przedpokoju powitał nas domowy zapach i ciepłe światło lampki). To tu przestałam żyć jedną nogą w Polsce.
Mój komentarz, jak widzę, taki chaotyczny jak moje myśli po przeczytaniu tego posta :) Napiszę jeszcze tylko, że cieszę się, że w Stanach mamy rodzinę mojego męża - bo nie chciałabym w Stanach ponownie zamieszkać, ale całym sercem lubię do Stanów wracać w odwiedziny :) Mam do nich wielki sentyment. Następnego dnia po przylocie niezmiennie każę się szwagrowi wieźć do Targetu :) Muszę, no muszę się przejść tymi Targetowymi alejkami z jasnoszarym linoleum :) Zajrzec i do mydła, i do powidła. W Kalifornii mieszkaliśmy w bardzo ładnym, zielonym, zadbanym kompleksie bloków, a po drugiej stronie ulicy był ciąg sklepów, a tam właśnie (od lewej do prawej) Target, Sports Authority, Marshalls, Toys'R'Us, Old Navy, Ulta i Home Depot! :) Mąż wybrał to mieszkanie właśnie dlatego, żebym mogła swoim zwyczajem dojść pieszo w różne miejsca, więc były i te sklepy, i park, i woda, i apteka (w przypadku i spożywczy (w moim przypadku Safeway). I mężowa praca 10 minut pieszo od naszego domu. Twoje zdjęcia oglądam z sentymentem. To z Home Depot mąż targał naszą pierwszą wspólną choinkę :)
Muszę koniecznie napisać, że - mimo wszystko - 4 lata w Stanach naprawdę dużo więcej mi dały niż zabrały :) Patrzę na świat inaczej niż wcześniej.
Gorące pozdrowienia dla Ciebie i dla innych dziewczyn na emigracji!
M.
Ale dłuuugi komentarz :)) możesz przekalkować i opublikować u siebie jako post :)) Kalifornia.. no to chyba trochę milsza emigracja niż NY np ;) Tak mi się wydaje choć nie byłam nigdy tam.. A UK to dokładnie wiem o czym mówisz, że to inna emigracja.. Europa to Europa jednak... WIdzę żę ciągi sklepów w Kalifornii bardzo podobne do tych w Pennsylvanii ;)
UsuńDziękuję za taki długi i ciekawy niezmiernie komentarz :)) I pozdarawiam serdecznie! :)
Mamy wiele wspólnego - też za mężem przyleciałam do Stanów, po nieudanym starcie w Holandii, z wielkimi łzami wylądowaliśmy tutaj. I w każdym najmniejszym kryzysie wymagam na moim mężu, że ma mi OBIECAĆ tu i teraz, że nie zostaniemy, że pojedziemy jednak do tej Europy i to z dokładnie tych samych powodów, które wymieniłaś - odległość, ceny bilety, kraje bezwizowe w Europie, loty dwugodzinne za 40 euro i możliwość wyjazdu nawet na weekend. Tutaj od początku sobie myślę - czy jeśli już będę tu mieszkać, to znaczy, że do końca życia swój urlop będę spędzać w Polsce, mąż w swoim kraju? żebym i ja mogła mamę odwiedzić i on swoją zobaczyć. Czy mam latać w jednym roku tu w jednym tam? I już żadnego innego kraju nie zobaczę? Bo przecież jak urlop na Karaibach czy na Giblartarze spędzę, to już do Polski w tym roku nie polecę. Mnóstwo wątpliwości jest, oj mnóstwo. My w Stanach rodziny nie mamy żadnej - moja rodzina w Polsce, męża rodzina w Ghanie. A my tu sami.
UsuńJa lecę do Polski w tym roku. Byłam tam dwa lata temu, a wcześniej zanim poleciałam minęło 5 lat.. też tak u nas, że jak do Polski to już ciężko gdzie indziej w tym samym roku. Nasza rodzina jest 5 osobowa. Bilety na lot do Polski 6 tysięcy dolarów.. brak słów ;/
UsuńWzruszyłam się. Tak trochę po ludzku. Jak na emigracji. Bo to tak trochę o moim własnym rozdarciu. O wściekłości, że muszę tu być. Jak w klatce. Motać się od ściany do ściany. W domu. W kraju, którego nawet nie lubię. I z ludźmi dziwnymi. I językiem paskudnym. Z takim co charczy. Wiecznie. W kółko. Nieustannie. Okropnie, że aż ohydnie. Z dzieckiem, z którym to zawsze ja sama. I [nie]mężem co zawsze w pracy. By na dom, na działkę. Na płot i podjazd. I wściekłość ta sama, że to wina tych holendrów, że ja tutaj być muszę. Ich znosić. Ich oglądać. Na nich patrzeć. I ta sama złość taka niesamowita, że na ten dom wciąż brakuje. I pobyt tutaj wciąż liczyć trzeba w latach, a nie dniach do powrotu. Za chleb ohydny. Ta sama gorycz. I, że w polskim sklepie wszystko wiecznie i w kółko. Nieustannie. Koszmarnie.
OdpowiedzUsuńI dziękuję Ci. Dziękuje cholernie. Bo może nic się we mnie nagle nie zmieniło. I ja wciąż tak samo wściekła.. ale z nadzieją, że przecież kiedyś i mi to minie. =*
Paula
I tego Ci Paula życzę!!!! z całego serca :)
UsuńNo wow, zawsze chcialam zobaczyc Twoja Ameryke :) Powiem, ze macie tam w brud sklepow :) Ulica mnie rozczarowala troche, no nie wiem czemu ;P Podjazd, faktycznie powinniscie wyjechac i sobie na niego zarobic ;P Tudziez chociaz farba pomalowac, aby byl bardziej czarny. Ta ilosc polskich sklepow..... nie mam pytan, tutaj nie dostane w promieniu 20 km niczego polskiego, byly jakies akcje wprowadzenia czegos, ale chyba nie udao sie. Nie zaluje. Kupuje niemieckie krowki w szwajcarskim sklepie, made in Poland, tez cos ;P I szklanki mam z Ikei made in Poland i regal na ksiazki. Mikser z reszta tez. Tutaj kupione wszytsko. Poza tym szmuglujemy przez granic, ale cicho. Chleb mamy z piekarni tutejszej i powiem, ze nie ma na swiecie lepszego, codziennie inny moge jesc, tak okolo przez dwa tygodnie i kazdy rewelacyjny, teraz jest sezon na z pomidorami i oliwkami, pychota. I moze napisze pozniej wiecej, bo mi sie dzieciaki obudzily ;) Pol polsko szwajcarskie :)
OdpowiedzUsuńEdyta
Wracam, uff chyba spia, ale to juz do rana, znaczy sie mlodszy pewnie do 00:20 i bede musiala znowu na podlodze kiblowac ;P Juz wiem czemu mnie ulica rozczarowala, tam jest tyle tych kabli, po prostu wszedzie wisza.... W PL na mojej tez tak jest, a tutaj nic, po prostu lampa jest i to wszystko, kable pod ziemia, wszystko maja pod ziemia pochowane. Dopiero teraz na to zwrocilam uwage, jedyna trakcja jaka jest to ta glowna co sie ciagnie przez pola. Ja nie mialam tej goryczy poczatowej zarobic i wrocic, ja jakos nieswiadomie zdecydowalam, zostac na zawsze, z calym workiem przeciwnosci, a to podroz do domu daleka (dzieki za cierpliwosc mamy krotsza), a to to, a to tamto, ale czemu nie mialabym dac rady, powiedzialam mamie to tak jakbym przeprowadzila sie nad morze, tak samo by bylo, bysmy sie nie widywaly codziennie, a raczej rzadko i tak postanowila, i taka naiwna nie wiedzialam, ze to jednak krok stumilowy, a nie jakis tam kroczek, ale i szkola mi sie tutaj bardziej podoba, i opieka zdrowotna, chleb smakuje, a reszta taka jak u nas, bez przesady. Wydoroslalam. Wracam. I znowu wracam. Do domu. I do domu. Dumna jestem, bo starszy dwujezyczny, czyli nie jest zle, a mlodszy, a mlodszego sie przytemperuje, a i maz mi pomaga - on bedzie jeszcze mowil po polsku, przeciez widzisz, ze probuje, i maz jakis taki dumny, a nie musi miec interesu. Ciezko jest, latwo jest, smutno jest, wesolo jest. Nic ponad to coby mnie i w PL ominelo, tez by bylo. Nawet nie musze byc Szwajcarka i sie wiele zmieniac, bo to i tak niczego nie zmieni, nie bede przez to szczesliwsza, a o paszport bede sie starala, bo tutaj trzeba sie starac, ale szanse mam duze ;P Moge spokojnie w formularzu podac trzech znajomych co mnie lubia ;P A i maz sie stawi na spowiedzi i bedzie lgal jak umie jaki to mam rozmiar stanika i majtek, i w ogole jak nasz dom funkcjonuje, tak bo sie okazalo, ze to ja mam wladze w praktycznych sprawach i to moi rodzice mojemu mezowi ubrania kupuja ;P i on biedny juz sam nie wie co i jak, do jakiego to klanu wszedl ;P
UsuńPozdrawiam Edyta
A i Pepsi w szklance Coli Coli- no wiesz co ;P
Usuńhahahaha Edyta hahah 3 komentarze?? :) no tego nie było jeszcze :) zacznę od końca, zastanawiałam się kto zauważy tą pepsi i colę ;)) i proszę - Edzia :) Ale powiem ci że to jest symbol (choć wymyśliłam to dopiero jak już opublikowałam zdjęcie ;) ) bo ja jak ta pepsi na tej emigracji.. no wiesz pepsi w szklance coli :D Dobre co? :))
UsuńCO do kabli to w Polsce jest ich zdecydowanie mniej! tutaj to dosłownie wiszą nad głowami gęstymi sieciami.
Edyta ja nie wiem co jeszcze napisać, bo tyle tu tematów poruszyłaś :)) jak to rodzicie twoi ubrania kupują mężowi twojemu?? no jak?? :)) I jak to trzeba o paszport się starać? zmuszają tam ludzi? ;))
Uściski Edyta - wariatko ty :))
Kupowanie ubran zostawie bez komentarza, moja mama nas wszystkich ubiera ;P Z grubsza, reszte mozemy sami zadecydowac ;P Ogolnie to moja mama ma fajny gust, ktory wiekszosci pasuje i dlatego obchodzi sie bez problemow. O paszport trzeba sie starac, az tak latwo nie daja, ja mam duze szanse, bo mam w reku dwa maloletnie atuty z obywatelstwem szwajcarsim i meza, po co mi on sama nie wiem, ale skoro tu cale zycie mieszkac to moze sie przyda ;P
UsuńPozdrawiam !!!
Jak Ty to pieknie wszystko ujelas!!!!! Z wielka przyjemnoscia przeczytalam ten tekst, bo Ameryka to taki moj niespelniony sen :) Lubie ten kraj - lubie usmiechnietych ludzi, totalny luz. Nawet kolejki do kasy mnie nie denerwuja - przeciez tam nikt sie nie spieszy! I super, ze to Twoje miejsce, Twoj dom i zadowolenie. Pozdrawiam i sle usciski!
OdpowiedzUsuńJa też ten kraj lubię :)) ale kolejki mnie wkurzają ;)) Uściski Monika :)
UsuńIwonko myślę, że to czy dobrze czujemy się w nowym miejscu - czy jest ono w kraju czy daleko hen za morzem, zależy tylko od nas. Większość boi się zmian - nowych, nieznanych sytuacji, miejsc. Myślę jednak, że komfort życia, stabilizacja, bezproblemowy(chodzi o materialną część) byt mocno nas przyciąga i daje poczucie bezpieczeństwa. A najważniejsze jest to, że jesteście tam razem, całą Rodzinką. A, że tęskni się za bliskimi, którzy hen daleko, za smakami, zapachami to takie naturalne ...
OdpowiedzUsuńChyba najważniejszy w tym sens, aby przyjąć to ich jako swoje, bo inaczej to męka straszna ...
Mnie pewnie też czeka emigracja, bo życie osobno ... to nie życie jest ...ale decyzja to trudna ...
Iwonko Twoja Ameryka piękna ... samych dobrych dni Kochana dla Was :*
Ps. tą pnącą roślinę zakupiłam właśnie w ubiegłym tygodniu, urzekły mnie te różowe cudne kwiaty :)
Olga te kwiaty jak szalone rosną i kwitną do pierwszych mrozów, które u nas nadchodzą na początku grudnia około :) więc nono stop mam kwiaty! a oprócz tych 3 mam jeszcze 4 inne trochę z ciemnymi kwiatami ale też ta sama odmiana.
UsuńI tym sposobem przeciągam sobie wiosnę na późną jesień ;)
A życie osobno... no czasem i tak trzeba.. ale lepiej być razem zdecydowanie :( dla mnie to obojętnie gdzie oby razem..
Buziaki Olga :)
Ciekawie tutaj :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie ;*
Jak tylko znajdę czas, to wpadnę ;)
UsuńZazdroszczę bardziej, niż mogłabyś sobie wyobrazić...
OdpowiedzUsuńnie wiem co Ci odpisać :(
UsuńMożesz mi życzyć, żebym kiedyś miała na tyle dużo forsy, by wybrać się na wielomiesięczną podróż po USA kamperem... :DDD
Usuńno to życzę :) i dużo siły by wymyślić sposób na zdobycie tej forsy :)
UsuńAcha i jeszcze słówko, bo zapomniałam ;-)
OdpowiedzUsuńMile, jardy, cale, pinty....to dla mnie wciąż czarna magia, jedynie funty mam jako tako opanowane ;-)))
Jeszcze raz pozdrawiam wszystkie emigrantki ;-)
hahaha przyjdzie i na mile czas ;))
UsuńPięknie to opisałaś....i znowu płaczę :-) Żałuję, że tych słów nie słyszałam kilka lat wcześniej, kiedy wyjechałam z Polski. Gdybym przeczytała, że każdy emigrant tak się czuje, to może wytrwałabym? Kto wie... Czułam się zagubiona, samotna wśród tłumu. Może zabrakło odwagi? Może za szybko się poddałam? Może potrzebowałam kogoś obok mnie? Tak czy inaczej wróciłam do kraju, do bliskich, którzy jeszcze pozostali... Teraz samotnie wychowuję synka, borykając się z problemami, jak większość...jednak część mnie...jakaś taka mała, chce się stąd wyrwać i wciąż kusi...
OdpowiedzUsuńNajważniejsze to słuchać samego siebie... może potrzebowałaś wrócić.. może gdzieś jest w tym sens, który dopiero odkryjesz. Życzę Ci szczęścia Beatko :) i trzymam kciuki...
UsuńMimo,ze nie jestem emigrantka to Twoje słowa bardzo mnie przykuły .... i wzruszyły ...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dziękuję Entomko :) i pozdrawiam bardzo serdecznie :)
UsuńPrzeczytałam...i nie wiem co napisać...Tak to wszystko ujęłaś, że nic dodać nic ująć. Cieszę się Twoim szczęściem:) Ja swoje w Polsce jakoś próbuję znaleźć:)
OdpowiedzUsuńW Londynie miesiąc byłam i ciężko mi było wytrzymać...
Pozdrawiam
nie podpisałam się:)
Usuń3kropka...
Szczęścia życzę Ci zatem w Polsce :) 3kropko moja Ty :)) załóż sobie profil na google i nie będziesz musiała się podpisywać :)
UsuńAAAAAAAAAA!!!!! Kochana!! nawet nie wiesz jak ja bardzo chciałam zobaczyć tą ulice w lewo i w prawo. te światła na tych kablach!! ja ja bardzo chciałabym jechać tam i te zdjęcia robić! poznać tę Amerykę. ale nie tak na tydzień, dwa.. tylko na rok. poznać kobiete w sklepie za rogiem, zobaczyć zachód kraju i wschód. Zobaczyć te ulice z Amerykańskich filmów gdzie w deszczu chłopak dziewczyne odprowadza na "six aveniu"..
OdpowiedzUsuńjeszcze chwila, jeszcze tylko drugie dziecko, troche odprosną i przyjdzie ten czas.. zobaczę, pojadę, poczuję..
A dziś Tobie wielkie dziękuję skłądam za ten post.. zresztą jak i za każdy inny.. ale ten.. taki wiesz, mój.. i ta skrzynka!!! właśnie! czy Ty taką skrzynke możesz mi tam kupić i wysłać? bo u nas szukałam , ale nie ma :(((
Iwonko.. Love!!!
Julia jak już przybędziesz to Six Avenue masz w kieszeni :)) Ja twoje posty też LOVE :) każdy jeden :)
UsuńAch, jak Ty to pięknie napisałaś :)Tak się wzruszyłam, że aż łezka zakręciła mi się w oku. Przypomniałam sobie także mój -życiowy egzamin - na obczyźnie...egzamin, którego tak naprawdę nie zdałam, bo za bardzo tęskniłam...czułam się tam pod każdym względem, jakby to Włosi powieedzieli - ''straniera''....A poza tym myślę, że znaczną rolę odegrało także to, iż wyjeżdżając w ogóle nie znałam języka...Strasznie mi było ciężko - może też dlatego iż wyjechałam w okresie, kiedy człowiek zaczyna wchodzić w dorosłość, zaczyna dokonywać pierwszych poważnych wyborów, musi sam podejmować decyzje, kiedy po prostu zaczyna kształtować swoją dorosłą wizję świata...i kiedy z tym wszystkim pozostaje sam....Myślę, że gdyby ktoś z moich bliskich był wtedy ze mną, mieszkał - to czułabym się tam o wiele lepiej, szybciej bym się zaklimatyzowała i pewnie bym nie wróciła...Bo prawda jest taka, że nasz dom jest tam, gdzie są ludzie, których kochamy i którzy nas kochają. Wtedy mniej ważne jest, gdzie żyjemy...Niebo wszędzie jest takie same...:))A życie na obczyźnie to nie jest miód, jak to się niektórym wydaje. Tam naprawdę trzeba ciężko pracować, aby osiągnąć to, czego się w życiu oczekuje. Niczego nie dostaje się za darmo...Żyje się różnie - i dobrze i źle, i wesoło i smutno, i bogato i biednie...jak wszędzie...Ludzie pod każdą szerokością geograficzną są tacy sami, dotykają ich te same problemy i mają takie same charaktery, tyle, że samo podejście do życia jest inne - powiedziałabym, że jest większy luz i więcej optymizmu niż w naszym kraju...I co ważne, uważam ,że na obczyźnie żyje się po prostu inaczej, a tzn.że nie gorzej lub lepiej, tylko po prostu inaczej. Przynajmniej normalnie, godziwie....bo niestety, ale w Polsce żyje się o wiele ciężej...Reasumując, ile ludzi żyjących na emigracji, tyle też opinii. To, jakie wrażenie zrobi na nas kraj i ile czasu będziemy potrzebowali na dostosowanie się, zależy w bardzo dużej mierze od tego, z jakim nastawieniem przyjeżdżamy do danego kraju (przyznam szczerze, że moje nie było najlepsze)...Śmieszą mnie np.tego typu sytuacje, gdzie ludzie jeżdżą za granicę na wycieczki, a potem po spędzeniu tam tygodnia lub dwóch mają tyle do powiedzenia na temat życia w tym kraju, jakby co najmniej spędzili tam kilka lat...To jest takie głupie.Bo żeby móc coś powiedzieć o jakimś kraju to trzeba w nim spędzić trochę czasu i po prostu w nim żyć-tak mi się przynajmniej wydaje....Ale sobie ''popłynęłam'', ale już kończę. Pozdrawiam polskim uśmiechem :) , bo uśmiech to jest jedna z najmilszych rzeczy, jaką można przekazać drugiemu człowiekowi.
OdpowiedzUsuńBogda ależ piękny komentarz! a jaki długi :) Ale nie zgadzam się z jednym - niebo nie jest takie samo wszędzie!!! w Rzymie jest najpiękniejsze na świecie :))
UsuńA z całą resztą zgadzam się.. z tym że nie jest lepiej czy gorzej, ale inaczej.. że ludzie są podobni wszędzie ..i nastawienie jest ważne.. tak.
Dziękuję Ci bardzo za ten komentarz :) czytam te wasze komentarze dziś jak książkę na wieczór :) Uściski :)
No pewnie, że to Ty masz rację...Wprawdzie nie wiem dokładnie, jakie jest niebo w Rzymie, bo widziałam go tylko w przelocie, ale za to znam inny kawałek włoskiego nieba -ten bardziej południowy (zwłaszcza na Kalabrii czy też plażach Morza Tyrreńskiego). Obserwując go ma się takie wrażenie, że można go fizycznie dotknąć. Palcem, oczywiście ;) I ten jego lazurowy kolor. Piękne widoki..... i jak ja mogłam o tym zapomnieć, pisząc, że niebo wszędzie jest takie samo. Odwołuję to ;)
UsuńŻałuję, że dopiero niedawno trafiłam na Twój fantastyczny blog, ale....lepiej późno niż wcale.Uważam, że powinnaś pomyśleć o napisaniu jakiejś fajnej książki, bo masz fantastyczne pióro, niesamowitą życiową mądrość i w ogóle fajne przemyślenia i co ważne -chce się Ciebie czytać ''od deski do deski''....Naprawdę...Serdeczności :))
Dziękuję dziękuję dziękuję :)) a książka się pisze ;) tylko ciiiiiii bo to tajemnica jeszcze ;)
UsuńObchodzi, są tacy których to obchodzi. Miejsce, w którym jesteś jest potwierdzeniem Twojej ogromnej dojrzałości :)
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie tym komentarzem i myślę myślę nad nim :) choć ma tylko dwa zdania :)
UsuńDokładnie czułam tak samo jak wyjechałam do UK :d
OdpowiedzUsuńMieszkałam 6 lat i czułam się już jak u siebie, ale musiałam wrócić do kraju... bywają często takie dni, że żałuje tej decyzji!
Pozdrawiam ciepło
Ja też Cię pozdrawiam ciepło :) co do decyzji, to pewnie uważałaś że podejmujesz właściwą.. nie ma czego żałować, trzeba działać :)) dużo siły Kasiu życzę :)
UsuńPiekny post...piekny.... Piękna ta Twoja Ameryka... Nie zawsze chce mi sie zdjecia oglądać i tekst cały czytać..po kilku zdaniach na rożnych blogach sie odechciewa... A u Ciebie przy każdym zdjęciu chce sie zostać dłużej... Cudownie :-*
OdpowiedzUsuńJejku dziękuję Ci bardzo :)) nie wiem co powiedzieć :) jestem wstrząśnięta i zmieszana porządnie :)
UsuńOj piękny i wzruszający post :) zdjęcia cudne i najważniejsze, że to wszystko Twoje
OdpowiedzUsuńDziękuję :)) bardzo :)
UsuńWłaściwie, to aż dziwne, że zaczęłam czytać, bo mam dziś wiele istotnych spraw na głowie, ale jednak. Wpadłam na Pani bloga przypadkiem, szukając blogów ze zdjęciami ubrań, pięknych butów czy Bóg wie czego, tak, żeby sobie pooglądać, a tu, proszę! Na "Nigdy nie mów nigdy" kliknęłam w poszukiwaniu rozwiązania dla moich własnych problemów, jakiejś rady, myślałam, że może coś mnie zmotywuje do działania, jakiś tekst w stylu warto żyć, wychodzić z domu, nie siedzieć przed komputerem. Zaczęłam czytać, tak Ameryka jest mi droga, (byłam, chcę wrócić) więc mnie zainteresowało. I dziękuję. Fantastyczny tekst, daje do myślenia. Na początku lekko byłam zdziwiona, ale w gruncie rzeczy, gdybym była w podobnej sytuacji, chciałabym mieć podobną refleksję.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten tekst i wierzę, że obchodzi więcej osób, niż zdawałybyśmy sobie sprawę :)
Pozdrawiam :)
Dziękuję bardzo za miłe słowa :) Na imię mam Iwona, nie jestem Panią :) Mama mnie tego nauczyła a nie Ameryka - dla jasności :)
UsuńTo niesamowite, że wpadłaś obejrzeć buty czy bluzkę a spędziłaś ten czas u mnie.. nie wiesz nawet ile coś takiego dla mnie znaczy :) że wpadłaś i zostałaś bo ci się spodobało :) pozdrowienia :)
Aleś Julię wyróżniła... / Renia
OdpowiedzUsuńA tak jakoś mi przyszła na myśl bo ludzi zdjęcia Ameryki ;)
UsuńProsze podaj mi nazwe kwiatow ze zdjecia, tego co to pnie sie w gore szybko?
OdpowiedzUsuńTez mieszkam w Stanach . Tez wylalam mase lez I wiem co to tesknota. Ale Jak napisalas najwazniejsze jest zrozumiec ze zycie niezaleznie gdzie mieszkamy jest piekne I jedyne , I jest nasze.
Pozdrawiam serdecznie ...zawsze czytam posty w drodze do pracy w pociagu z Connecticut na Manhattan .
Sa takie inne, od srodka...
Bozena
Bożenko kwiaty to odmiana Mandevilli. Są różne rodzaje, te moje jasno różowe z grubymi liśćmi najlepiej rosną. Bo są też drobno listne. średniolistne i różne kolory ;) ale polecam te właśnie :) Dostaniesz je w Homedepot i w Lowes :)
UsuńMój tata mieszka w Connecticut a Brat w NY :)) tereny mi znane :) Pozdrawiam Bożenko :)
Podaję link do kwiatków :) Są cudowne i szybkie jak błyskawica :)
http://www.lowes.com/pd_431574-13817-061201_0__?productId=50008776&Ntt=mondevilla&pl=1¤tURL=%3FNtt%3Dmondevilla&facetInfo=
Dziekuje za rozmowe:)
OdpowiedzUsuń:))
Usuńrozmowę przy praniu i prasowaniu ;) o drugiej nad ranem :)
UsuńJestem niezmiernie zaszczycona, że taka skromna Dżoana z Bronxu zainspirowała do napisania całej notki! Chylę czoła, bo w poście tym sama prawda i szczerość do bólu. Przeczytałam dwa razy i wiem, że sama bym podobną notkę mogła do swojego pamiętnika zrobić... Tylko ja mam 1000 myśli na minutę i cały dzień zastanawiam się nad tym i nad owym i wolę rozmawiać zdecydowanie, niż pisać, bo jak piszę to 999 myśli mi ucieka, bo ręka nie nadąża wszystkiego ogarnąć, co kotłuje się w głowie.
OdpowiedzUsuńI to racja - złość, zdenerwowanie, niezrozumienie - to racja. I nie wynika z braku tolerancji, czy zaściankowości, ale przecież na kogoś trzeba zwalić swoje złe samopoczucie! I ten chleb - nie ma takiego jak w Polsce. I pogoda, która szczególnie teraz latem tak doskwiera, że wszystko denerwuje - i to, że człowiek od rana spocony chodzi i to, że nie ma czym oddychać i jakieś takie zmęczenie i podenerwowanie cały dzień towarzyszy, bo tylko ulgi w tym upale się szuka. I te inche i funty i galony i Fahrendaidy! To wieki zejdzie zanim człowiek ogarnie! Bo ile to jest 10 cm to ja łatwo sobie wyobrazić umiem, ale 10 inchy to już oczami wyobraźni nie widzę. Że 250 ml to szklanka mleka to wiem, ale ile to jest 7,2 ounces to już nie wiem czy w szklance zmieszczę. A jak mówią, że będzie jutro 76 stopni, to bardzo ciepło? czy znośnie? A jak lekarka mnie zapytała kontrolnie ile mam wzrostu i ile ważę, to nie potrafiłam odpowiedzieć, bo nie wiem ile mam stóp i ile funtów. Nie wiem. ojj potrwa to jeszcze zanim stanie się częścią mojej pamięci, bez wiecznego przeliczania na litry, kilogramy, Celcjusze i kilometry...
I rok to krótko - w skali życia tak. Ale wystarczająco długo, żeby zatęsknić. To czas najdłuższy jaki spędziłam nie widząc moich rodziców, rodzeństwa, przyjaciół. To czas, w którym pierwszą Wigilię poza domem rodzinnym spędziłam, pierwszą kapustę z grochem w życiu ugotowałam, pierwsze urodziny w gronie dwuosobowym świętowałam, bo nie miałam kogo zaprosić, żeby tego tortu razem z nami skosztował, to pierwsza Wielkanoc w pracy spędzona i zmęczenie po pracy, które nie pozwalało jajek pomalować i świętować jakkolwiek, to pierwszy sylwester spędzony z mężem tylko, bo nikogo dookoła. To wiele ,,babskich" problemów, o których mąż musi wysłuchiwać i komedie romantyczne oglądać i humory znosić i włosy farbować. To duże miasto, ale świat nas dwojga, który jest miły i wyjątkowy, ale rozmów brakuje i kaw z przyjaciółką, i wyjść do pubu w większym gronie i spontanicznego odwiedzania babci po drodze z uczelni. To wiele wieczorów, weekendów, w które nie ma do kogo zadzwonić - bo tu nikogo zaufanego, a w Polsce właśnie środek nocy.
To też oczywiście wiele miłych momentów, chwil w parku spędzonych, wycieczka nad Niagarę, kilka przelotnych znajomości, filmy w kinie oglądane, kawa na wynos! Takie rzeczy cieszą - ale ludzie, którzy są tam, którzy zostali i żyją dalej - grillując razem, spędzając majówki tam, gdzie ja całe życie je spędzałam, to kolejne urodziny, kolejne śluby i maleństwo, które przyjaciółka urodziła, a mnie nie było jej dane z brzuszkiem oglądać. I dużo w tym żalu, dużo radości, próby pogodzenia się i zaakceptowania. Codzienność zwycięża - praca, dom, pranie, program w tv, książka w metrze czytania, brokuły na obiad - i kolejny dzień. Tylko czasem ten żal się do życia zakrada, czasem ten smutek.
Niesamowite, że te uczucia są wspólne - przeczytałam wszystkie komentarze przede mną osób, które do Szwecji, Anglii, Norwegii, do Niemiec, czy Holandii emigrowały - a emocje, złości, smutki, żale i radości - podobne. Globalizacja czy natura ludzka? :)
dziękuję Iwonko, dziękuję z całego serca!
Joasiu to ja dziękuję!! Nie tylko za inspirację! Ale za ten komentarz! Piękny mądry, wzruszający.. przy przyjaciółce z dzidziusiem popłakałam się :( i Wigilia.. ciężkie to rzeczy.. ale wiesz Asia, daj sobie jeszcze ten czas.. na spokojnie.. powolutku.. jak musisz to płacz, jak musisz to rycz! nie nie.. nie jak musisz - jak potrzebujesz! Bo może tego właśnie potrzebujesz! Trzeba przejść przez łzy i żal i smutek.. trzeba. By mocną potem być.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki bardzo mocno za Ciebie! Czuję że niesamowita z Ciebie kobieta! Uściski :)
Piękny post :) to cudnie, że tak pogodziłaś się z Ameryka i ze sobą... to rzadkość! Ale tak: potrzeba lat! I Irlandia stała dla mnie po latach "moja", i mój był park i te uliczki i osiedle moje :))) Tylko, ze my zawsze chcieliśmy wrócić, oboje i konsekwentnie po 7 latach wróciliśmy, na razie nie żałujemy, choć na jesieni rok minie... Wszędzie można znaleźć się jak u siebie, jeśli tylko otworzy się na ludzi :)))
OdpowiedzUsuńAha - i jeszcze coś z mojego ulubionego Przystanku Alaska - amerykańskiego zresztą :))) Chirs powiedział raz Dr. Fleishmanowi: nie ważne, ile pozostaniesz w danym miejscu: dzień, miesiąc, rok, ważne jest co zrobisz, aby to miejsce uczynić lepszym :))) Parafrazuję, bo nie pamiętam dokładnego cytaty, ale o to w tym wszystkim właśnie chodzi!
Pozdrawiam Ciebie i Joasię :)))
To ja życzę wam szczęścia :) W Polsce :) a cytat piękny - dziękuję :) I pozdrawiam serdecznie :)
UsuńPięknie napisane; jak zresztą większośc Twoich tekstów( bo wszystkich nie przeczytałam jeszcze...). Jak bardzo prawdziwe te słowa!!! BARDZO! Zmagamy się i my z naszym nigdy i na zawsze.... jak będzie tego nie wiem. Wiem, że zaczynam coraz bardziej doceniać kraj w którym od 8 lat żyję i coraz bardziej czuć się ich częścia. Ale do końca jeszcze nie...... nie.... ale i z sąsiadami zaczęłam bywać i dzieci z ich dziećmi się bawić.... i do wyskubanych obdrapanych paznokci pań w banku i na poczcie się przyzwyczaiłam i nie rażą mnie one tak bardzo, choć okropne to - przyznać trzeba po polsku.
OdpowiedzUsuńA dom jest tam gdzie my jesteśmy i gdzie tworzymy go i gdzie gości zapraszamy i koktajle im robimy i herbaty ....... i choć wiem, że wiele jeszcze przede mną łez ( bo inaczej nie umiem) to nie mówię już, że nigdy tu nie zostaniemy bo tego nie wiemy..... ale rok to za mało, zdecydowanie za mało dla mnie by poczuć TO własnie...
p.s. a u mnie truskawki polskie ...
Bardzo Cię pozdrawiam z irlandzkiej ziemii...... monika
Monika, to w Irlandii panie też mają obdrapane paznokcie wa banku?? :) nie wiedziałam ;)
UsuńTo prawda, że dom tworzymy my. On wszędzie tam gdzie nasza rodzina. To prawda. Ale myślę, że też trzeba lubić swoje otoczenie, drzewa, sklepy, parki.. pomaga to niezmiernie w budowaniu zdrowej przyszłości :) Pozdrawiam cię MOnika serdecznie :)
Ja podobne odczucia miałam po przeprowadzce z rodzinnego miasta, do małego miasteczko w którym przyszło mi po ślubie żyć. Obcy ludzi, mówiący gwarą a ja nie. Jeden kościół, jedna szkoła, jedna biblioteka a moim rodzinnym łooo matko tyle tego było. I ja sama nie wiedziałam w lewo, czy w prawo wszędzie równie obco i choć faktycznie blisko dla mnie daleko. Mój Krzyś gdy słyszał jak płacze to aż się zastanawiał co mi zrobił:). Ale to już było, teraz wiem jak gwarą zagaić, gdzie najlepszy arbuz czy botwinka, co moment kłaniam się znajomym bo choćby ze sklepów ale się znamy, potrzeba było czasu by korzenie napiły się innej wody, spróbowały innej gleby i jestem.
OdpowiedzUsuńpiękne to Twoje pisanie bez zadęcia a piękne
Dziękuję Marlena :) a ty pięknie napisałaś o tych korzeniach.. pięknie po prostu :) Pozdrawiam :)
UsuńPrzypadkiem zajrzałam tu wczoraj, a dziś dotarłam do pierwszego posta. Tyle myśli kłębi mi się w głowie, tyle emocji przepełnia serca, tyle wspomnień wywołałaś... Dziękuję.
OdpowiedzUsuńMieszkam nad polskim morzem, w niemałym mieście, w ciasnym nie własnym mieszkanku, bez LCD, HD i Bóg wie czego, kompletnie mi niepotrzebnego. I mimo, że czasem żal, że nie kupię mojej Córce butów z czerwoną podeszwą (sobie zapewne też nie), a Synowi nowego modelu czegośtam podobnież niezbędnego wszystkim młodym.To tylko czasem mi żal... I codziennie dziękuję Bogu, za wszystkie "niemoje" kłopoty i troski, bo martwię się chorobą ukochanej Mamy,nieporadnością Taty, brakiem godziwej pracy dla moich Dzieci, trudnym życiem mojej Siostry. To, na przekór złym chwilom, jestem szczęśliwa, bo mam o kim myśleć. Mam kogo kochać. A najpiękniejsze słowa jakie usłyszałam, to "jestem z Ciebie dumny Córeczko" i "chciałabym być taką mamą jak Ty". I o tym staram się pamiętać, gdy nie daję rady, gdy zbyt wiele i zbyt ciężko kładzie się na moich ramionach. I o tym, że świat jest piękny, tylko trzeba się zatrzymać na chwilkę by dostrzec to wyraźniej. Pozdrawiam ciepło całą Waszą Rodzinę.
Basiu, bo widzę poniżej że masz tak na imię, przepięknie to ujęłaś!! pięknie! o tym zatrzymaniu..
UsuńBo przecież wielu ludzi przechodzi obok szczęścia, potyka się o nie, i idzie dalej z telefonem w ręku mówiąc do słuchawki jakie to niesprawiedliwe że są nieszczęśliwi, że im się nie udaje.. a wystarczy czasem mocno oczy otworzyć. Przyjrzeć się sobie i światu..
I to o czym piszesz.. takie słowa "chciałabym być taką mamą jak ty" one znaczą dużo więcej Basiu niż jakkolwiek czerwona podeszwa... dużo więcej. I jesteśmy szczęściarami, że jest nam dane zdawać sobie z tego sprawę :) Uściski :)
Przepraszam, zapomniałam się podpisać. ta znad polkiego morza - Basia
OdpowiedzUsuńIwonko, piękny post i tyle we mnie emocji budzi. Pamiętam ten dzień gdy trzy walizki w sieni i moja mama zapłakana i Zuza taka zdziwiona. Tak, bo ja z trzema walizkami wyjechałam sześć lat temu. Pamiętam ten mój strach gdy już te trzy walizki do nowego domu wstawiliśmy i to jak już z lotniska chciałam zawracać. Pamiętam jak trzy lata później zrobiło się kilka rundek autem bagażowym do innego domu.. a teraz to chyba tir byłby mi potrzebny ;)
OdpowiedzUsuńI wiele lat zajęło mi bym mogła powiedzieć wracając z wakacji z Polski: jedziemy do domu. Bo teraz nasz dom jest w krainie deszczu, gdzie sąsiadka w szlafroku co rano po mleko i gazetę idzie, gdzie głos z radia budzi mnie: good morning Chester, gdzie pani w sklepie zwraca się do mnie per: my dear lub love. Znajomi już nie jako emigrantkę a tutejszą mnie traktują. Jestem polką, ale mój kraj teraz to Anglia.
Ściskam ciepło mimo, że za oknem właśnie deszczyk sobie pada :))))
U nas też deszcz dziś :) i wczoraj :) i przed wczoraj :) no tak ostatnio jakoś i boję się że pomidory będą bardziej wodniste niż powinny ;) Iza ja też z trzema walizkami.. dwie zwykłe a jedna malutka dla malutkiego dziecka.. i też po dwóch trzech latach samochód duży był potrzebny a teraz to tir albo i dwa ;)) i też w sklepie jestem dear :) Matko ile nas łączy Iza! :) Uściski z deszczowej mojej Ameryki :))
Usuń|Mnie obchodzisz:):):)
OdpowiedzUsuńIwonka, a to Twoje serce to BARDZO pojemne jest:) A dziewczynie ten post pomoże jak nic... Jak dobrze, że Ona znalazła Twojego bloga, jak dobrze, ze znalazła Ciebie z Twoim doświadczeniem...
Jej..., nie jesteśmy w stanie wymyślić sobie swojego życia...
Iwonka, buziak i przytulas mocny!!!
Ewelina dziękuję bardzo :) i też przytulam i buziakuję :))
UsuńI co ja mam z Tobą zrobić? :) znów milion myśli po głowie mi krąży...znów łzy w oczach...i myślę, co tu napisać, żeby krótko i z sensem wszystko co mi w głowie siedzi zebrać...ja wyjechałam, osiem lat temu prawie już, samotna matka, z dwójką nastolatków (11 i 13) bez znajomości języka, zaraz po rozwodzie, zostawiłam ulubioną pracę, rodzinę, przyjaciół....bałam się jak cholera, ale...miałam do wyboru, zostać tam i z byłym mężem na 30 metrach mieszkać, albo spróbować tu, gdzie znajomi przyjechali rok wcześniej i radzili, że tu będzie łatwiej zacząć od nowa....oczywiście były chwile zwątpienia na początku, jak ja się tego języka nauczę, co będę robić...i załamania później, gdzie tu traciłam pracę, bo firma plajtowała,i musiałam być na miejscu, a tam traciłam Tatę, a moje dzieci ukochanego Dziadziusia, i nie wiedziałam jak mam się rozerwać, żeby to wszystko ogarnąć...i nigdy nie mówię nigdy, bo nie mam pojęcia co jeszcze się w moim życiu wydarzy...nasz dom jest tam, gdzie serce nasze, może być za rogiem, a może być tysiące kilometrów dalej...i ja tęsknię wciąż za rodziną i przyjaciółmi, którzy zostali tam, i za miejscami, które mnóstwo wspomnień przywołują, i za smakami, których tu znaleźć czasem nie mogę. I choć czasem wiatr w oczy wieje i słońca nad głową nie ma, to jakoś w sobie to trzeba poukładać i cieszyć się tą chwilą, którą mamy. I jestem tu i teraz, i cieszę się, że dzieci moje mogą uczyć się na kierunkach przez siebie wymarzonych, i pomimo, że czasem ciężej, czasem lżej, to teraz jest tu moje miejsce...i zerkam wciąż w górę w poszukiwaniu słońca, a jak jest to cieszę się nim jak dziecko, i chłonę całą sobą ( i nie mówię tu tylko o tym słońcu nad głową ;) )
OdpowiedzUsuńI czekałam, aż moje dzieci dorosną, usamodzielnią się, i być może znów mnie zmiana jakaś czeka, ale już wiem, że zmiany są ważne w życiu, bo uczą nas nowego, bo dają nowe możliwości rozwoju, bo trzeba szukać do skutku swojego dobrego miejsca...
I ta Twoja Ameryka fajna, taka zwyczajna, ciepła...
Ściskam Cię mocno :)
ps. a ta pepsi w szklance coca-coli - genialne!!!
Monika, jaka z Ciebie odważna dziewczyna.. jak musiałaś się bać to ja sobie wyobrażam! bo ja bałam się potężnie przylatując tu a przyleciałam z mężem kochającym i do taty! który pracę mężowi dał od razu...Podziwiam takie kobiety jak ty! Szczerze podziwiam!
UsuńI bardzo się cieszę, że jesteś Monika :)
Oglądałam i oglądałam, zapomniałam, że jestem w pracy :-)
OdpowiedzUsuńTo bardzo ważne być pogodzonym ze sobą, losem, ludźmi dokoła. Myślę, że bez tego ani rusz w żadnym kraju i okolicznościach. Nigdzie nie będzie nam naprawdę dobrze, kiedy w środku nie poczujemy że jesteśmy na miejscu, że oswoiliśmy jakąś przestrzeń.
cudownie piszesz ... niczego sie nie wyrzekasz, nie zarzekasz, jesteś sobą i pozwalasz innym na to samo :-)
Pozdrawiam Cię bardzo ciepło! i do zobaczenia w Warszawie :-)
... mam klientkę kończę :-)
Iwona będziesz w Warszawie???? ja nie wiem czy zapomniałam o tym czy Ty się właśnie zgłaszasz :):) ale chyba nie zapomniałabym :) cieszę się bardzo bardzo :) Uściski przesyłam :)
UsuńIwonko , ja to tylko na pół roku wyjechałam i też jestem nieco dłużej albo bardziej niż dłużej . Tęsknić , tęsknię nadal , za rodziną najbardziej , ale ja mam znacznie bliżej niż Ty Iwonko . Moja siostra która też tu mieszka do tej pory nie może się tu odnaleźć ... może szuka za daleko ? !
OdpowiedzUsuńA ja cóż , żyję tu i cieszę się każdym dniem ( no prawie każdym) Czasem tylko śmieję się gdy podczas rodzinnej rozmowy , o ludziach wokół mówimy ONI , brzmi to jak z science fiction , jakbyśmy rozmawiali o obcych z kosmosu :) Ciekawe czy się to kiedyś zmieni ?
A u Ciebie jak jest po 10 latach wciąż ONI czy już My ?
Przesyłam pozdrowienia do Waszej Ameryki :)
Ps. Szkoda że u nas listonosz tylko przynosi listy , fajnie by było tak jak u Was , żeby działało to w drugą stronę ,ale to pewnie taka skrzynka na listy jest potrzebna , a tu niestety takich nie ma :(
No fajnie mamy z tym listonoszem :) możemy mu nawet paczkę dać jak akurat go złapiemy pod naszym domem ;)
UsuńKasia, wiesz, bywa że mówię ONI.. myślę że częściej niż MY. A to już 10 lat długie będzie we wrześniu. Nie wiem ile na to czasu mi potrzeba. Zobaczymy ;)
nie wiem co to za emocje... choć nie, może i wiem, ale nie do końca....
OdpowiedzUsuńkażdy wyjazd czy to na studia do innego miasta, czy wyjazd wakacyjny, czy emigracja wiąże się z problemami aklimatyzacyjnymi.... w przypadku emigracji duże znaczenie ma też nasze poczucie niskiej wartości, jesteśmy zakompleksionym narodem z poczuciem, że reprezentujemy gorszy gatunek... a Amerykanie?? to przecież szczęśliwi ludzie żyjący w bogatym, pięknym, silnym kraju.... jak zatem wśród nich poczuć się dobrze??? która z nas stając tuż obok olśniewająco pięknej kobiety czuje się komfortowo??
Byłam w Stanach raptem 3 miesiące i w żadnym wypadku nie w celach emigracyjnych, poczucie wyobcowania było jednak nie do zniesienia, tęskniłam okropnie za poczuciem swojskości, stąpania po swojej ziemi, mówienia w swoim języku...
pozdrawiam ciepło!
I ja pozdrawiam serdecznie! może coś w tym, że my mamy kompleksy.. ale też nas jakoś nie przygotowują na zmiany tak jak tutaj dzieci już w szkołach przygotowują i rodzice inaczej podchodzą do wychowania w tej kwestii.. ale czy to dobrze czy nie dobrze to ja sama nie wiem .. tak czy inaczej zmiany zawsze niosą za sobą jakieś emocje..
UsuńPrzesyłam uściski :)
masz niesamowity dar pisania,wspaniale sie czyta,nigdy nie myślałam,że to tak ogromny problem ta zmiana miejsca na ziemi,myśle,że bardziej to doskwiera tym ktorzy sa najdalej,bo trudniej czesto wpadać do kraju,zawsze sa plusy i minusy,najważniejsze jest szczescie dnia codziennego,zdrowie i miłość najbliższych,a to sie czuje w Twoich literkach,pozdr.Kasia L.
OdpowiedzUsuńKasiu dziękuję za obdarowanie mnie takimi słowami :) pozdrowienia przesyłam :) dopowiem tylko że ja też nie podejrzewałam że aż tak będzie ciężko na początku.. ale wszystko się udało :) i było warto :)
UsuńFascynuje mnie Ameryka.... nigdy nie byłam, ale marzę, nie by mieszkać,a zwiedzić.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze napisałaś i zgadzam się z Tobą. Taka jest prawda... Polscy (i pewnie nie tylko) emigranci często się tak zachowują na obczyźnie... jakby to miejscowych była wina...
A masz rację, oni się wychowali w tym kraju, są po prostu inni.
Powodzenia, wszystkiego dobrego. Wpadnij kiedyś do mnie na bloga, będzie mi miło.
Pozdrowienia z Karkonoszy.
Już wpadłam i coś czuję że to nie był pierwszy raz! już kiedyś wydaje mi się że byłam na Twoim blogu :)
UsuńPozdrawiam gorąco! :)
Pięknie piszesz Iwonko i odkrywasz przed nami Twoją Amerykę. I masz rację-to tylko od nas zależy jak odnajdujemy się w otaczającym nas świecie i jaki mamy do niego stosunek, to nasz wybór:-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Dziękuję :) i też pozdrawiam :) ciepło :)
UsuńMądra Kobieta z Ciebie wiesz? Ja przy każdej przeprowadzce mam swoje kiepskie dni i odchorowuję bardzo. Tak już jest, że przeprowadzamy się dość często - tylko że cały czas w obrębie kraju. Innego państwa się boję, chodź ciekawią mnie i nie raz zachwycają. Ta ostatnia wyprowadzka (do Warszawy) jest mi najmniej dokuczliwa, a nawet bardzo mi się tu podoba (pewnie dlatego , że często jeździmy na nasze Mazury, bo bliżej niż z dolnego śląska) ;) Albo po prostu odpowiada mi klimat i cały charakter Warszawy... Trudno powiedzieć.
OdpowiedzUsuńA co do postu to ja uwielbiam go! ;) Bo jestem strasznie ciekawska i lubię patrzeć jak mieszkają inni, gdzie stoi kubek na kawe, jakie firanki w oknach wiszą, jaki ogród, jakie ulice... Często zaglądam ludziom w okna gdy jadę autem,. gdy wieczór i sąsiedzi zapalą światła w mieszaniach, gdy przechodzę chodnikiem... dlatego zakręciłam się w świecie blogowym, bo Tu mogę takie cudze życia podpatrywać :) I zawsze mi mało ;)
Ja też! ja też w okna ludziom zaglądam! też uwielbiam podpatrywać :) Powodzenia w Warszawie :) I pozdrawiam serdecznie :)
UsuńCzytam od kilku miesięcy - świeże i archiwalne posty. Przy porannej kawie, podczas chwil wytchnienia przed ekranem komputera. Za każdym razem z ogromnym podziwem dla Ciebie jako Kobiety i jako autorki postów. Dziękuję za te chwile :-)
OdpowiedzUsuńSama nieśmiało stawiam pierwsze, nieporadne kroki i w końcu odważyłam się na coś, na co miałam ochotę już od dawna... Umieściłam pierwszy wpis na swoim blogu.
Byłam i Ciebie i jest ślicznie :) a jak na początku tak ślicznie jest... no to ja dobrze to widzę :) dziękuję Ci za wszystkie miłe słowa :) i pozdrawiam :)
UsuńTak sie tez czuje. Tak jest. 6 lat minelo odkad przybylam do Niemiec, czuje siedobrze 'tu', tesknie i wspominam 'tam'. Troche rozdarta, ale i szczesliwa....pozdrawiam
OdpowiedzUsuńI ja też pozdrawiam :)
UsuńZazdrościć nie jest ładnie, ale skrzynka na listy jest BOSKA!!!
OdpowiedzUsuńhaha dziękuję :) to są fajniejsze, moja taka zniszczona już nieco ;)
UsuńBardzo mnie wzruszyly Twoje slowa - piszesz pieknie i otwarcie. Chcialabym kiedys dojsc do takiego samego pogladu i nastawienia wobec zycia na 'obczyznie,' ktore tu przedstawilas. Pragnelabym znalezc ta akceptacje, to pogodzenie sie w 100% z tym, ze jest jak jest. A w sumie czlowiek, czyli ja, po 17 latach zycia w innym kraju, czyli po spedzeniu wiecej niz polowy swego zycia za granica, nie powinnien juz sie czuc rozdarty i pelen nostalgii wobec Polski...no ale jednak. Bycmoze pochodzi to stad, ze emigracja za daleki ocean nie byla 'moim' wyborem, lecz moich rodzicow, kiedy ja bylam nastolatka. Trzeba zaakceptowac ich decyzje, ze nalezala ona do nich a nie do mnie. Ze los nas czasem rzuca w rozne strony i ze z tym musimy sie po prostu pogodzic. Wiem, ze zrobili to zebym miala lepsze zycie, tak jak Ty Iwonko zrobilas to dla swoich dziewczynek. I zrobili slusznie. Jednak, za kazdym razem gdy wracam z Polski przezywam powrot na 'zachod' jako prawie kolejna emigracje. Wiem, ze lezy mi to tak na sercu tez przez fakt, ze mieszkam tak bardzo daleko od kraju - ze to kawal swiata i ze nie mozna sobie wpasc do ojczyzny co kilka razy w roku. Owszem, lubie swoje zycie tu, w Kanadzie, ale jednak nie potrafie poczuc, ze to 'tu' jest ten moj dom. No ale...nigdy nie mow nigdy, prawda? ;) Bycmoze z czasem poczuje sie tu bardziej 'u siebie,' szczegolnie gdy teraz zalozylam rodzine - moze to ze stworzeniem tego swojego gniazda rodzinnegp zrodzi sie poczucie, ze tutaj tez jest moj dom, i ze tutaj tez naleze.
OdpowiedzUsuńDziekuje za to, ze dzielisz sie z nami Twoimi myslami - znalazlam Twoj blog niedawno i jestem wprost oczarowana. Pozdrawiam cieplutko z Vancouveru :)
Asia
A ja Asiu dziękuję za taki długi komentarz :) Wiesz na pewno łatwiej jest nam zbierać konsekwencje naszych własnych czynów niż czynów rodziców. Na pewno Tobie jest trudniej. MOże wciąż masz jakiś podświadomy żal do rodziców? i rozumiesz ich, że chcieli dobrze, ale coś ci dziurę wierci w brzuchu... Bo 17 lat to szmat czasu..
UsuńChoć ja uważam że i po 30 latach będę mieć w sercu tą samą nostalgię.. to nic złego. To tak jak tęsknimy za czasami liceum czy podstawówki. Taka przyjemna tęsknota.. gorzej jest gdy całe nasze życie toczy się wokół jednego tematu .. wtedy trzeba chyba przemyśleć to i owo..
Ja życzę Ci powodzenia, szczęścia i odnalezienia spełnienia :) I pozdrawiam i witam u mnie :)
Witaj Iwona, podczytuje od jakiegos czasu :-). Ech, moglabym sie podpisac pod tym, ja w dodadku bylam na poczatku ta nielegalna czescia emigracji, a dzis pietnascie lat pozniej w szufladzie amerykanski passport i tak jak Ty czuje sie obywatelka dwoch krajow i chyba tak juz pozostanie. Pozdrawiam serdecznie z deszczowej o tej porze roku Florydy. Kinga
OdpowiedzUsuńWitaj Kinga :) MI się zawsze tak serce cieszy jak ktoś napisze tu z USA :) a jeszcze z Florydy!! My tam jesteśmy co roku na Florydzie :) w Orlando. Jak powiem dzieciom, że pani z FLorydy czyta mamy bloga to będą zdziwione i uradowane ;)) tak bez powodu :) Pozdrawiam ze słonecznej dziś Pennsylvanii :)
UsuńIwonko dziękuję Ci, że zabrałaś nas na chwilkę do tej swojej Ameryki! Cudownie się te zdjęcia oglądało... chyba z 20 razy to robiłam... marzy mi się kiedyś zobaczyć tą ulicę na żywo :) Oj i nie tylko mi się marzy ;)
OdpowiedzUsuńI coś czuję, że to ja Cię na tą pocztę ostatnio wyciągnęłam! ;)
Buziaki :*:*
A wyobraź sobie, że nie Karolina :)) U nas można tak, że wchodzi się na stronę poczty, wpisuje się wagę przesyłki (zważonej jak w moim przypadku na wadze kuchennej do mąki i cukru ;)) no i drukuje się naklejkę i wkłada przesyłkę do tej pojemnej skrzynki ;)) i listonosz zabiera :)) wasza paczuszka mała zmieściła się spokojnie :)
Usuńaaaa nasza paczuszka była tej pięknej skrzynce! :D:D
UsuńOch ile komentarzy :) trafiłam przypadkowo na bloga i od pierwszego wejścia przepadłam na amen i poryczałam się przy tym poście...to jest niesamowite jak słowa zupełnie obcej kobiety i jej przemyślenia i odczucia, mogą wpłynąć na drugą osobę z drugiego końca świata:) Co prawda ja sie nigdzie nie wybieram i nie emigrują ale każde zmiany w życiu bywają trudne. Jakże ten post potrafił sprawić , że w jednej chwili człowiek tam bardzo docenia co ma i gdzie się znajduje:)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuje za ten piękny post:)
Pozdrawiam serdecznie:)
I ja pozdrawiam Cię bardzo serdecznie. Nie wiem co odpowiedzieć na taki komentarz piękny ;) Bardzo Ci dziękuję za wszystkie miłe słowa :)) i ciesze się ogromnie że podoba Ci się u mnie :) I witam oczywiście :)
UsuńWiesz, ze jesteś niesamowita??? odpowiadasz każdej osobie pozostawiającej komentarz:) to jest naprawdę niesamowite:)
UsuńJeszcze raz pozdrawiam i życzę miłej niedzieli ( u Was jeszcze dzień) a ja zmykam spać:)
Zostaje tu na zawsze:)
Och, jak fajnie przenieść się na moment do Ciebie... I tak fajnie jest patrzeć jak łączysz swoje polskie korzenie, sałatę zieloną z coca colą typowo amerykańską. I przypomniało mi się jak mój mąż śmieje się czasem i mówi że po angielsku to on potrafi tylko powiedzieć "Helo" i "coca cola" :))
OdpowiedzUsuńA tak na serio to ja zawsze podziwiałam ludzi, którzy zmieniają miejsce zamieszkania na jakieś odległe bardzo. A jeszcze bardziej podziwiam tych, którzy potrafią się tam odnaleźć i być szczęśliwym do końca!
Uwielbiam czytać Twoje przemyślenia, choć może ostatnio mało piszę bo dużo się dzieje u mnie to jestem zawsze, choćby na moment.
Pozdrawiam serdecznie!!
Iza nawet nie wiesz jak ja za Tobą tęskniłam tu ;)) Uściski i buziaki przesyłam :)
UsuńSpedzilam w Stanach, a scislej NY prawie 8 lat,najlepszych w moim zyciu...Za chwile minie 7 lat jak wrocilam do Polski i do dzisiaj nie potrafie sie tutaj odnalezc.Od pierwszej chwili zakochalam sie w Ameryce i milosc ta trwa po dzis dzien.Zdarza sie, ze placze z tesknoty i wiele razy zastanawiam sie czy moj powrot to byla trafna decyzja.Wrocilam za mezczyzna ,ktorego kochalam i ktory jest moim mezem.Mamy dwoje dzieci,ale potwornie tesnie za Stanami.To jakies irracjonalne, ale tak jest
OdpowiedzUsuńAbsolutnie nie irracjonalne :) absolutnie nie. Bo tęsknimy za różnymi rzeczami.. a jeszcze jak nam nie do końca dobrze, to wtedy tym bardziej tęsknimy i wyobrażamy że tam byłoby nam na pewno lepiej.. ale to nie do końca jest tak przecież... to bardziej skomplikowane ;) Pozdrowienia :)
UsuńTesknie za ludzmi w Stanach, za dostepnoscia wielu rzeczy,za tym, ze praca daje godziwe pieniadze,za tym, ze ludzie sa otwarci,usmiechnieci i pomocni....W zamian mam polskie piekielko,wieczne martwienie sie czy starczy do pierwszego,codzienna walke i meczenstwo...
OdpowiedzUsuńA ja tęsknię za Polską... widzisz jakie to życie pokręcone czasem ;) Gdziekolwiek nas nie ma, za tym nam tęskno .. a raczej powinniśmy skupić się na tym, co tu i teraz.. ale taka natura już ludzka ;)
Usuń..ach żeby te mądrość posiąść co zrozumieć pomoże wytłumaczyć,ze Oni wcale nie zapomnieli o mnie,ze to życie takie ze ścieżki zawiłe,bo chciałabym wierzyć ze wspomna chociaż przy wieszaniu prania....bo mi to ludzi najbardziej brakuje,tych co zawsze akceptowali,byli,łzy ocierali,z tym mi tutaj na obczyźnie najciężej walczyć, z samotnością....a rodzice,widzę ich raz w roku i za każdym razem gdy zmarszczek na skroni wiecej,albo kolejny siwy włos u tatka,zastanawiam sie jak wiele mnie ominęło.dobrze ze "Małżowin" blisko,ze rozumie i pocieszyć sie jak moze stara.mowi ze przyjaciółkę mi na ebay-u kupi jak tylko taka znajdzie:)co sie biedny o torebkach,butach,kremach nasluchal,a ile sie nastał przy przymierzalniach żeby pózniej wyjść z pusta reklamówka bo rozmiar nie taki,bo z tylu spodnie odstaja,a w ogóle to brzydkie były.....żeby znaleźć siebie pragnę,coś swojego w życiu,bo teraz to już wiem ze nie ważne gdzie i tak tęsknić nie przestanę,taki to człowiek.....:)dziękuje za sile,za piękne słowa....
OdpowiedzUsuńWiesz bardzo podobnie odpisałam dziewczynie powyżej ;) tęsknimy do wszystkiego czego nie mamy ;) ja za Polską, ktoś inny w Polsce za Ameryką.. tak to już jest ;) A męża podziwiam za te przymierzalnie ;)) i jeszcze puste reklamówki ;)
UsuńPozdrowienia :)
Może 2 lata w ameryce to mało czasu ale wiem ze kocham ten kraj ,tych ludzi różnych narodowosci i ten klimat.Tak na początku były łzy i tęsknota i słowo wracam mam dosyc ,ale nie poddałam sie i wszystkim samotnym życze wytrwałosci na obczyżnie .Ja teraz tęsknie za ameryką ale wiem że któregos dnia tam wróce bo kocham Ameryke...........
OdpowiedzUsuńto ja Ci tego z całego serca życzę :) byś kiedyś tę Amerykę ujrzała jeszcze :)
UsuńPiękna ta Twoja Ameryka i najważniejsze że dobrze się w niej czujesz :) Ja zawsze mówię, że podziwiam tych co zagranice wyjeżdżają, za lepszym życiem... Wiem, że powód jest właściwy bo każdy chciał bym żyć lepiej, ale ja wiem że bym nie umiała, parę razy poruszaliśmy z P, ten temat i choć nie jest źle ale też i nie mega dobrze to świadomość, że nie będę widywała rodziców a Karina dziadków co 2 tygodnie tak mnie przeraża że aż paraliżuje.... Podziwiam i chylę czoła że zdecydowałaś się na wyjazd :) Pozdrawiamy
OdpowiedzUsuń:):) no łatwo nie było ale za to teraz jest już cudownie :) też pozdrawiam serdecznie :)
UsuńPiękna jest Wasza Ameryka.. Domyślam się jakie były początki, bo u mnie na początkach się skończyło, nie dałam rady dłużej. Ale to nie znaczy że się nie da.
OdpowiedzUsuńJa po prostu staram się być szczęśliwa tu, w Polsce. Nie mówię, że jest łatwo, ale też się da :) Chcę, żeby się dało.
z takim podejściem to czuję, że się da :))
UsuńTy w Ameryce, ja w Hiszpanii, ale czujemy podobnie. Bardzo spodobal mi sie ten post, a jest to pierwszy jaki przeczytalam. Zabieram sie za reszte i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńto ja witam bardzo serdecznie u mnie i pozdrawiam też :)) i oby Ci się spodobało! :)
Usuń...tak właśnie było.
OdpowiedzUsuń